czwartek, 8 września 2011

Władcy świata, czyli czy w polityce jest miejsce na przyjaźń

Ciekawy filmik choć na pewno jeżeli ktoś trochę interesował sie polityką to będzie musiał uzbroić się w cierpliwość i przymknąć oczy na pewne uproszczenia jakie fundują nam twórcy. Jeżeli podejdziemy do niego nie jak do biografii, która musi się trzymać prawdy w 100%, ale jak do pewnej wariacji na temat fragmentów biografii i związku pomiędzy dwoma politykami - to można oglądać spokojnie. Tytułowi władcy świata do dwaj przywódcy wielkich mocarstw politycznych czyli Stanów Zjednoczonych - Bill Clinton (Dennis Quaid) i Wielkiej Brytanii - Tony Blair (Michael Sheen). To opowieść o tym co ich łaczyło (a film sugeruje, że dużo więcej niż stosunki polityczne) skupiająca się prawie tylko i wyłącznie na ich relacjach, ich bliskich. No może oprócz tego otrzymujemy jeszcze trochę zakulisowych migawek na temat tworzenia wielkiej polityki. 
Ale raczej sugerowałbym te wielkie słowa o tym jak będą zmieniać świat, jaką to wielka przyszłość zbudują światu lewica, demokraci i ich przywódcy włożyc między bajki. Podobnie jak obrazki jak to wspaniały Tony Blair samotnie walczy o pokój na Bałkanach (o przepraszam raczej o wojnę przeciw Serbom). Konflikt i jego rozwiązanie były dużo bardziej złożone niż to co próbuje się nam tu pokazać. Podobnie jak postacie obu polityków i ich żon - tu też mozna było włożyć troche wiecej wysiłku by pokazać ich złożoność, rys psychologiczny, a nie tylko powierzchowność... Ale jak widać łatwiej było pojechać na uproszczeniach. Clinton - od początku kariery Blaira pewnego rodzaju wzór do naśladowania (i chodziło nie tylko o program i kampanię), mentor, a jednocześnie jednak typ zapatrzony w siebie, mówiący frazesy o przyjaźni , ale niechętnie angażujący się z konkretami, uwikłany w aferę z romansem, kłamstwem co jeszcze bardziej pokazuje jego żałosność. I premier Wielkiej Brytanii - tu mamy wierzyć oczywiście, że to idealista, człowiek uczciwy do bólu, a w ogóle swój chłop bo się nie wywyższa bo nie ma wielkiego pałacu i luksusów tylko zwyczajne mieszkanie i wannę, która pewnie jest mniejsza od tej w mieszkaniu przeciętnego widza. No dobrze obiecywałem, że przymknę oczy na wszystkie nieścisłości i bajki, które nam się wmawia.  
To co zostanie? Ano dość ciekawa opowieść o pozbywaniu się złudzeń. Stary i doświadczony gracz, który tak bardzo daje sie zbliżyć młodszemu i debiutującemu w polityce koledze. Ludzki, serdeczny, pomocny - no po prostu przyjaciel. Ale w chwili gdy wydawałoby się w słusznej sprawie powinni mówić jednym głosem, ten podtrzymuje zapewnienia o "specjalnych stosunkach" między krajami, ale od zaangażowania się wojsk i finansów amerykańskich jest bardzo daleki. Gdy był spokojny o los swoich rządów, mógł zgrywać dobrego starszego brata, gdy przeżywa kryzys i polityczny i osobisty (aż kusi by tylko temu co działo się pomiędzy Billem, a żoną Hilary poświęcić osobny film) woli zająć się swoimi problemami. I później jako mentor ostrzega Blaira przed Republikanami, którzy już stoją gotowi by przejąć władzę - może by próbować Blairowi wmówić, że to co było między nimi jest wyjątkowe, może z zazdrości, że tamten zostaje przy władzy, gdy on musi odejść. W każdym razie Blair też wiele się na ich relacji nauczył. Już zna reguły tej gry - tego co w polityce nazywa się "wyjątkowymi relacjami" czy przyjaźnią między przywódcami i narodami.  
Blair wyidealizowany, dzięki grze Sheena naprawdę da sie lubić - to taki obrazek jak z naszego serialu o cudownym premierze czyli "Ekipy". Ale szkoda, że prawie nic nie ma o polityce wewnętrznej, o próbach reform, o tym czym się różniły rządy Partii Pracy od wcześniejszych rządów... Miga Irlandia, mamy konflikt w Kosowie. I tyle. Trochę za mało by stwierdzić jakim premierem i człowiekiem był Blair. A sam temat przyjaźni między nim a Clintonem? Chyba trochę za mało by przykuło uwagę na 90 minut i jeszcze zostało w głowie na dłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz