sobota, 10 września 2011

Jedz, módl się i kochaj, czyli ładne obrazki, które podobno mają moc terapeutyczną

I jeszcze jedna notka fimowa. Do różnych dziwnych rzeczy, które zwykle wybieram do oglądania ja, moja druga połówka dorzuca często tytuły tzw. popularne, kobiece, komediowe, lekkie łatwe i przyjemne. A ja z ciekawości, bo do kina na tego typu repertuar chodzimy rzadko oglądam to z ciekawością. Tym razem "Jedz, módl się i kochaj" czyli pokłosie sukcesu książki (pewnie dużo lepszej niż film). Bo mimo kampanii reklamowej i zatrudnienia Julii Roberts ten film nie stanie się niczym więcej niż jest czyli zbiorem ładnych obrazków i komunałów, które udają mądrości życiowe. No i dość banalnym romansidłem.
No bo czym ten film różni się od innych? Tym, że bohaterka nie jest szczęśliwą i piękną dwudziestolatką? Przecież to już było. Bogactwo duchowe i jego mądre przesłanie jest też na poziomie Coelho - każdy to wie i słyszał/słyszy to często. Może dla kobiet ten film ma inny ukryty wymiar? Nawet specjalnie o to pytałem żonkę - ale w takim razie chyba nie dla wszystkich...  
Liz (Julia Roberts) jest kobietą w średnim wieku, na oko wydawałoby się kobietą sukcesu i szczęśliwą mężatką. Ale czegoś jej brakuje - tu niestety bardzo słabo można wyczuć w filmie o co jej chodzi i czemu klęka do modlitwy. Kryzys, poszukiwanie i próba na nowo odkrycia radości życia popycha ją do pozostawienia męża, rzucenia się w związek z młodszym facetem i do podróży. Napierw Włochy i zakosztowanie przyjemności fizycznych - jedzenia (to też może być zmysłowe), biesiadowania z przyjaciółmi. Potem Indie i poszukiwanie pogody ducha i równowagi w medytacji (chyba najbardziej naturalna i dość zabawna część pokazująca, że nie jest to takie proste - szkoda tylko, że na koniec robi się to znowu trochę wydumane). Aż wreszcie trafia na Bali nazywaną wyspą miłości - jedzie tu by spotkać się z dość sędziwym guru, z którym spotkanie zapoczątkowało jej drogę ku zmianie życia. A więc czerpanie przyjemności z życia, otwartość na modlitwę, medytację i szukanie wyciszenia i wreszcie szukanie równowagi między tymi dwoma - otwarcie serca i zaufanie, że ma się prawo do kochania i bycia kochanym... Podróż przez świat (teraz każdy będzie marzył o takich bo będzie mu się wydawało, że bez niej przemiany nie będzie) i wgłąb siebie.
Dość banalnie. Ale jednocześnie mimo, że nie powala oryginalnością film wcale nie jest nudny jak niektórzy zarzucają. Po prostu toczy się trochę w innym, nieśpieszym tempie. Można obejrzeć szczególnie ze względu na ładne zdjęcia i niezłą (jak na tego typu produkcję) grę aktorską (nie tylko Julia). 

7 komentarzy:

  1. Zdjęcia są na prawdę genialne, jednak czułam się oszukana po obejrzeniu tej pozycji.
    Nic odkrywczego, nic porywającego.
    Nawet jak na średnio ambitne kino kobiece poniżej średniej.
    Szkoda, bo wydaję mi się, że był w tym potencjał ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy książka lepsza. Mnie tam nie bardzo się spodobała, była za amerykańska i za egoistyczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. to skąd jej popularność również u nas? nie wiem bo nie czytałem ale hałasu było sporo i głównie robionego przez kobiety

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, serio. Albo ja taka nietypowa baba jestem? A wszystkim innym się podoba?

    OdpowiedzUsuń
  5. :) może. Ale to dobrze, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Ostatnio mam tak, że instynkt stadny i jedynie słuszne opinie i poglądy raczej budzą we mnie wysypkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. FILM PRZYJAZNY ,LEKKI I BARDZO KOBIECY -MIŁO BYŁO OBEJRZEĆ

    OdpowiedzUsuń
  7. Również nie byłam zachwycona filmem i teraz boję się książki... Nie ma w tym nic co zazwyczaj w filmach lubię, a mądrości hinduskie czy jeszcze jakieś inne buddopodobne mnie nie przekonują...

    OdpowiedzUsuń