piątek, 22 lipca 2011

Sztukmistrz z Lublina - Isaak Singer, czyli podziękowania dla klubu czytelniczego za dobrą lekturę - moje spotkanie pierwsze

Jak już wczoraj wspominałem zawziąłem się aby w kilka dni na wyjeździe przeczytać tę niedużą książeczkę aby zdążyć na mam nadzieję ciekawą dyskusję w klubie czytelniczym. I cieszę się bardzo, bo pozycja jest ciekawa, niby należy już do pewnego rodzaju klasyki, a ja jakoś nigdy dotąd nie miałem okazji po nią sięgnąć. Nie będę się zatem rozpisywał - bo i na dyskusję trzeba sobie zostawić parę refleksji, a i z netem nadal nie za ciekawie - jak widać wczoraj próba udała się dopiero za 50 razem po północy. Na szczęście na urlopie można pospać i do 9 rano... Czasem tylko rodzina goni by wcześniej pójść na plażę. Ale do rzeczy. 
"Sztukmistrz z Lublina" opowiada historię Jaszy Mazura - prowincjonalnego akrobaty i magika, który marzy o tym by wreszcie zdobyć sławę i pieniądze, Żyda, który już dawno porzucił nauki i wiarę ojców i jakbyśmy to nazwali dziś "amanta" czy bawidamka  - jak na tamte czasy (wiek XIX) pewnie nieczęsta sytuacja by oprócz żony w każdym mieście mieć kochankę. Oto nasz bohater - niewiarygodny szczęściarz żyjący bez odpowiedzialności, trochę z dnia na dzień, bez planów, bez odkładania na przyszłość, skoro wszystko "jakoś się układa" to niech trwa.
Poznajemy go w momencie gdy wyrusza z Lublina do Warszawy aby rozpocząć serię kolejnych występów (planuje tym razem arcytrudne salto na linie), wyjeżdża od żony i jedzie na wieś po swoją asystentkę i kochankę Magdę. Po drodze odwiedza kolejną "przyjaciółkę", a wszystko to mimo tego, że nie chce krzywdzić i porzucać swojej żony, a najgorętszym uczuciem darzy niedawno poznaną w stolicy wdowę (to ona zajmuje najwięcej miejsca w jego myślach). Zabawne? Jasza jest zmienny niczym kameleon, marzy, planuje, a potem i tak wycofuje się ze wszystkiego zdając się na los, przestraszony konsekwencjami, trudnościami. Wciąż jest rozdarty między wyrzutami sumienia (przecież ich się nie zagłuszy zupełnie) i wiarą, a własnymi popędami, poszukiwaniem przyjemności i zaspokojenia. Wiele czytając, jeżdżąc po świecie Jasza zbudował sobie własny "racjonalny" świat wartości i zasad (oj niewiele ich zostało), wiara jest dla niego czymś śmiesznym i niezrozumiałym choć miewa przecież chwile (gdy jest w potrzebie) gdy doświadcza jak wiele ona daje pocieszenia i wsparcia. Gdy znowu staje na nogi - odrzuca "tę chwilę słabości". Ale co się stanie gdy los (albo Bóg) doświadczy go odbierając to wszystko na czym zbudował swoją karierę, marzenia, plany? Gdy nagle świat wali mu się na głowę i na dodatek zrozumie jak bardzo krzywdzi innych?
Tu Singer dokonuje pewnego dość kontrowersyjnego zabiegu. Otóż lekarstwem dla duszy i pokutą za tamto życie ma być totalne umartwienie się - nie tylko nawrócenie, powrót do żony i modlitwa, ale rezygnacja z tego świata posunięta do skrajności - zamurowanie się żywcem na kilku metrach kwadratowych. Wszystkie wspomienia tamtego życia, nawet tak dziecinne jak marzenie o tym by latać nasz bohater odrzuca jako pokusy zesłane przez szatana. Staje się sławny, przychodzą do niego ludzie po porady, choć on sam tego nie chce, uważa się za grzesznika i chce jedynie się modlić. Ze skrajności w skrajność - od hedonizmu i ateizmu do pobożności i upatrywania swego sensu i ratunku tylko i wyłącznie w celebrowaniu rytuałów i medytacjach nad księgami. Czemu wydaje mi się ten zabieg dość kontrowersyjny? Nie dlatego, żebym zaprzeczał możliwościom takiej duchowej przemiany czy też temu iż można odnaleźć sens w modlitwie. Ale w tej konkretnej powieści mi to zgrzyta - po pierwsze Jasza nadal myśli tylko o sobie i nadal krzywdzi swoją żonę; po drugie jego zmagania z różnymi wątpliwościami czy wspomnieniami pokazują, że tak naprawdę chciałby żyć inaczej, wybrać inną drogę, rozwiązanie ale skazuje siebie na brak wyboru i możliwość ucieczki (mur), sam odbiera sobie wolną wolę - modlitwa jest więc nie tyle źródłem spokoju, ale wynika ze strachu i jest ucieczką (rozumiem pokutę, ale ona nie polega jedynie na umartwianiu się); po trzecie strasznie mi to trąci zbytnim moralizmem: uważajcie młodzi porzucając wiarę swych przodków zawsze traficie na manowce, ten kto nie wierzy nie jest nic wart. Singera moralisty w obecnych czasach trudno przyjąć w sposób tak oczywisty jak być może czyniono w tamtych czasach.
Ale Singer pisarz wciąż zachwyca - świetne opisy nie tylko środowisk pobożnych żydów, ale i półświatka, zmieniającej się Warszawy, postacie są ciekawie zarysowane, dialogi dość żywe, a różne dialogi wewnętrzne naszego bohatera - jego stosunek do religii, wyrzuty sumienia, próby racjonalizowania własnych wyborów czy wieczny niepokój, melancholia i tęsknota za czymś nieokreślonym (wieczne niespełnienie mimo kobiet, pieniędzy, oklasków) wcale nie trącą myszką, ale spokojnie możemy je odczytywać jako równie aktualne i dziś.
ps. podziękowania dla Luizy za pożyczenie książki :) wróci pachnąca plażą

1 komentarz:

  1. Jaka długa recenzja!:)

    Cieszę się bardzo, że lektura się podobała. Za pierwszym razem czytałam ją w wieku 19 lat i byłam pod ogromnym wrażeniem. Dzisiaj patrzę bardziej krytycznie;)

    Pytania do dyskusji pojawią się za chwilę, mam nadzieję, że sieć pozwoli wziąć w niej udział;)

    OdpowiedzUsuń