środa, 13 lipca 2011

Serafina, czyli o tych do których przychodzą anioły

Filmowe wydarzenie roku we Francji, film, który zbierał dobre recenzje i u nas, no i ciekawa postać, o której jest ta historia. To mało by przekonać do obejrzenia? Dla mnie wystarczyło. Biografie ludzi sztuki zwykle dobrze wychodzą na ekranie - ta odrobina szaleństwa, ta pasja (pamiętacie np. bardzo dobrą Fridę?). A ten film jest zupełnie inny. Inne tempo, inna atmosfera, powiedziałbym, że trochę senna i nostalgiczna. Ba! Nawet sam proces malowania pojawia się dopiero gdzieć pod koniec filmu.  Wcześniej widzimy naszą bohaterkę głównie w trakcie sprzątania, lub wędrowania po łąkach. Ano właśnie nie wyjaśniłem - ta dość oryginalna postać i okrzyknięta potem sporą sławą malarka był prostą wieśniaczką, która dorabiała sobie piorąc, sprzatając i wykonując różne prace domowe. Niedoceniana przez otoczenie, wyśmiewana, podobnie jak w historii naszego Nikifora nie przejmuje się tym i swoje oszczędności przeznacza na możliwość malowania.
Jak twierdzi Seraphine to anioł kazał jej zacząć malować. Więc maluje tak jak potrafi, a ponieważ kocha przyrodę na swoich obrazach najczęściej umieszcza kwiaty lub drzewa. Ponieważ nie ma pieniędzy i nikt też jej nie uczył technik malarskich sama wymyśla sobie różne sposoby na to by uchwycić kolor (kupuje tylko farbe białą, a barwy uzyskuje przez zmieszanie jej ze znalezionymi składnikami (krew, glina itd.), często maluje palcami. Robi to wszystko dla siebie i dla aniołów z którymi rozmawia.   
W jej życiu pojawia się pewna rewolucja gdy w tym miasteczku w Prowansji (Senlis) pojawia się niemiecki kolekcjoner Wilhelm Uhde (jeden z pierwszych nabywców dzieł Picassa), wynajmuje mieszkanie, aby pisać i odpocząć od intensywnego paryskiego życia.  Seraphine sprzata u niego i zwraca swoja uwage dość dziwacznymi zwyczajami. Ale największe zdumienie ten znany marchand przeżyje gdy przypadkiem natknie się na obraz i dowie się, iż to właśnie ona go malowała. To co dla innych jest nieciekawe i lekceważone (malarstwo naiwne), dla niego stanowi dowód na talent, inne spojrzenie na rzeczywistość i na przekazanie tego w sztuce wbrew dotychczasowym dogmatom (nowoczesny prymitywizm). Wilhelm zaczyna namawiać ją by poświęciła cały swój czas jedynie malarstwu, kupuje pierwsze obrazy, cały czas podkreśla swoją fascynację jej stylem, Seraphine maluje więc coraz więcej. Ich znajomość przerywa wojna. Dopiero po wielu latach Wilhelm Ude na nowo odnajduję naszą bohaterkę i ponownie zaczyna snuć przed nią wizje bogactwa, sławy, wystaw w Paryżu. Nie chcę zdradzać zakończenia, kto będzie chciał sam będzie mógł przekonać się czy talent naszej bohaterki jeszcze za życia będzie doceniony i czy doświadczy bogactwa ta, która nigdy prawie nic nie posiadała.
Film bardzo niespieszny w swoim tempie, sporo tu scen kontaktów Seraphine z przyrodą, pod koniec ciekawe fragmenty pokazujące ją gdy tworzy (jej kwiaty sprawiają wrażenie jednocześnie pięknych i mrocznych, nawet groźnych, liście prawie ożywaja jak robaki). I mimo, że film opowiada tę historię bez jakichś wielkich dramatycznych zwrotów, wydarzeń czy porywów trochę zaskakuje... Gdy powoli nabieramy przekonania, że głównym wątkiem będzie relacja pomiędzy mecenasem i malarką, że będziemy mieli gorące uczucia, na dłuższy czas znika między nimi wszelki kontakt. Gdy znów się spotykają, pojawiają sie też sytuacje, które ich od siebie oddalają. No i zakończenie... Czy pogoń za sławą dla niej, a pogoń za kolejnym odkryciem i pieniędzmi dla niego były jedynymi motorami? Przecież nie...
To co było w tym filmie dla mnie interesujące to sama postać Seraphine, świetnie zagrana przez Yolande Moreau. Nasza bohaterka to mieszanka dobroduszności i gburowatości, prostoty (która też była postrzegana jako upośledzenie), skromnych potrzeb i wielkich pragnień, różnych dziwacznych nawyków, religijności i przeżywania swoich wizji... no i ta pasja, wręcz szaleństwo objawiające się w jej obrazach. Wielka sztuka? Ano kwestia definicji i gustów. Wielka pasja? To oczywiste.
Jednak to prawda, że artyści mają w sobie tę iskrę, która odróżnia ich od innych. Czasem to dla człowieka jedynie radość i błogosławieństwo, często jednak może stać sie to przekleństwem.
I jeszcze jeden banał :) ale nie moge go nie napisać. Po raz kolejny też film utwierdza nas, że by tworzyć nie trzeba rodzić się w rodzinie doceniajacej sztukę, uczyć się tylko i wyłącznie na wyższych uczelniach, w akademiach czy pracowniach innych mistrzów... Palec Boży czasem dotknie też prostaczków, a anioły rozmawiają z kim chcą niezależnie od zasobności portfela czy znajomości terminów i technik niezbędnych do tego by tworzyć.
Ciekawy film, choć pewnie nie każdemu podpasuje.

3 komentarze:

  1. Re: cieszę się, że spotkałam na blogspocie kogoś z Ruchu:) Dodaję do obserwowanych;))


    Rozejrzę się za tym filmem w wypożyczalniach;)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo dziękuję :) jak się uda go zdobyć porszę o opinię... ciekawe czy będzie podobna

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo miło wspominam ten film, pewnie nie dla wszystkich ale mimo to jak najbardziej warty obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń