
Akcja rozgrywa sie na początku lat 90-tych, w niewielkim miasteczku na jednym z przejść granicznych. Wśród celników tam pracujących duże obawy i smutek - oto nadciąga dzień zniesienia wewnętrznej kontroli celnej w Unii Europejskiej. Szczególnie martwi to Rubena - służbistę i strasznego frankofoba (tak go wychował ojciec), który dotąd postrzegał swoją pracę jako obronę Belgii przed najazdem barbarzyńców zza granicy.
Ruben - straszny choleryk i facet, którego nie cierpią szczególnie po drugiej stronie granicy zostaje postawiony przez przełożonych w trudnej sytuacji. Będzie dalej mógł pracować, pod warunkiem, że zgodzi się wejść w skład eksperymentalnego międzynarodowego patrolu, który ma patrolować strefę przygraniczną. Jego partnerem zostaje poczciwy Francuz, Mathias (w tej roli sam reżyser), który próbuje się z z nim zaprzyjaźnić - liczy bowiem, że wkradnie sie w łaski rodziny swej ukochanej (i siostry Rubena).
Czy odwieczne uprzedzenia, stereotypy i żarty z sąsiada zza granicy nie będą przeszkodą w ich pracy, ich przyjaźni no i w miłości Mathiasa? Ano zobaczcie sami.
Sporo to stereotypów sprzedawanych też trochę "niechcący" mimo całej sympatii z jaką maluje się bohaterów, np. Belg oczywiście jest bardzo prostodusznym katolikiem (modlitwy w trakcie których młodzi ryją niczym krety, albo scnea gdy bohaterowi musi zagrozić ksiądz, twierdząc że nie wejdzie do nieba jeżeli będzie miał nienawiść w sercu), jeżeli widzimy zamknięte na inne kultury rodziny to oczywiście belgijskie (wiem, wiem ktoś wytłumaczy, że taka była potrzeba scenariusza).... Po prostu trochę czuje się, że jest to film robiony przez i dla Francuzów.
Generalnie jest to komedia ciut slapsticowa, humor dla nas raczej sytuacyjny (bo smaczki dialogów czy akcentów jednak będą bardziej czytelne dla frankofilów), niekoniecznie najwyższych lotów - czyli jedni bawią sie świetnie, bo np. śmieszy ich półnagi facet na mrozie za oknem na dachu, inni bedą się uśmiechać w trakcie filmu ale na pewno nie rykną śmiechem bo i nie bardzo jest kiedy. Ale nie to, że mi się nie podobało - jest lekko, nie nuży, może jest nazbyt moralizatorsko (oczywiście, że ziemia należy do wszystkich i jesteśmy do siebie podobni) ale z humorem i z pomysłem. A że nie śmiałem się w głos? Widać tak mam - niewiele było ostatnio filmów na których by mi się to zdażyło.
Parę fajnych scenek (np. sekwenecje z przemytem narkotyków i z tunningowanym autkiem na patrole), pomysły zbliżone do tego co było w "Jeszcze dalej niż północ", ale wyszło trochę słabiej, dydaktyzm trochę bardziej na siłę. Nie jest to kino, które by się zapamiętało na długo, ale jako bezpretensjonalna komedia na wakacje - w sam raz. I pojawia się po raz drugi refleksja czemu my nie możemy zrobić podobnego filmu i pośmiać się trochę z naszych uprzedzeń (na wschód), stereotypów (na południe) czy kompleksów (na zachód). No czemu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz