piątek, 25 lutego 2011

Głód, czyli heroizm czy bezsensowna ofiara?

Mam już prywatnego kandydata na najbardziej wstrząsający film ostatnich lat. To debiut reżyserki Steve'a McQueena wcześniej zajmującego się chyba raczej tylko wideomontażem, klipami - stąd może dość eksperymentalne i artystyczne podejście do taśmy filmowej (kto się zdecyduje na obejrzenie będzie widział sporą oryginalność tego obrazu). Mocny film "Głód" opowiada autentyczną historię protestu uwięzionych członków IRA z roku 1981. Walcząc o status więźnia politycznego (a nie zwykłych przestępców) najpierw odmawiają oni noszenia więziennych uniformów i higieny.
Obserwujemy więc cholernie naturalistyczne sceny (i ostrzegam, że mało przyjemne), życia nago w celi wśród robactwa,  malowania ścian własnymi odchodami, tworzenia specjalnych tam z resztek jedzenia po to by oddawany mocz wylewał się za drzwi celi oraz wyjątkowo brutalne metody służb więziennych by resztki higieny zachować (strzyżenie, wrzucanie do wanny itp., które wiązały się z katowaniem stawiajacych opór więźniów). Mimo ostrych kontroli oczywiście więźniowie cały czas mają kontakt ze światem zewnętrznym (różne metody na ukrywanie grypsów czy nawet radia) dzięki czemu brutalność służb więziennych ciągnie za sobą akcje odwetowe wobec strażników. Niesamowite są sceny z początku filmu gdy obserwujemy wychodzenie z domu jednego ze strażników - wyglądanie na ulice, zaglądanie pod samochód w poszukiwaniu bomby - zagrożenia może bowiem spodziewać się w każdej chwili i prawie każdy może okazać sie współpracownikiem IRA.
Mniej wiecej w połowie filmu zapada decyzja o zaostrzeniu protestu - więźniowie w odstępach kilku tygodni od siebie, jeden po drugim podejmują głodówkę. Najpierw jesteśmy świadkami dyskusji przywódcy protestu Bobby'ego Sandsa z zaprzyjaźnionym księdzem, który próbuje odwieść go od głodówki - otrzymujemy tu jasną i mocne wyłożenie argumentów - dla sprawy (czyli zjednoczenia kraju) poświęcić można wszystko... I dalej kończą się jakiekolwiek dialogi i zaczyna się jazda bez trzymanki dla widza bo obrazy jakie obserwujemy to jest po prostu szczegółowe odtworzenie kolejnych faz wycieńczenia organizmu i umierania - obrazy jakich moglibyśmy spodziewać się po dokumentach z obozów koncentracyjnych ale nie w filmie fabularnym. Głodówka Bobby'ego Sandsa (kreacja Michaela Fassbendera zapiera dech w piersiach), która trwała 66 dni i uczyniła go pewnym symbolem dla Irlandczyków (w trakcie niej ludzie wybrali go nawet do parlamentu) tu trwa zaledwie kilkadziesiąt minut, ale gwarantuję, że nie da się zapomnieć o tych minutach.
Poświęcenie, którego nie jesteśmy w stanie po ludzku zrozumieć, które budzi zarówno sprzeciw jak respekt i które paradoksalnie przynosi potem zwycięstwo... Co można poświęcić "dla sprawy"? Możemy się buntować przeciw tej decyzji, nie rozumieć jej, ale ten film stawia jednak nas też w pewien sposób jako świadków czyjegoś osobistego heroizmu. Bohaterstwa, w którym nie ma romantyzmu i triumfu - jedynie ból, cierpienie i decyzja, sprawa której chce pozostać wiernym. Nieważne jak ich można by oceniać - jako wojowników i męczenników czy też jako kryminalistów - tu sprawa trochę schodzi na drugi plan i widzimy to wszystko jako pewien zbiór osobistych tragedii i wyborów. Heroizm czy bezsensowana śmierć?
I jeszcze końcowe napisy, które jeszcze dodatkowo walą po głowie - w sumie w trakcie prostestu zagłodziło się 9 więźniów. W świecie zewnętrznym w tym samym okresie ich koledzy z IRA zamordowali 16 strażników.

2 komentarze:

  1. Film czekał w kolejce, więc obejrzeliśmy go do kolacji po tak zacnej recenzji. Było warto. Zawsze jesteśmy sercem po stronie freedom fighters, niezależnie czy są to Irlandczycy, Baskowie, Palestyńczycy, Irakijczycy czy Talibowie. Film naturalistyczny, wciągające efekty, tortury niczym w PRL. Czym demokracja świata zachodniego różniła się do reżimów komunistycznych? Ścieżki zdrowia i masakrowanie ludzi to samo. Widziałeś Bloody Sunday? Też dobre, o niewiele wcześniejszych czasach. Tam stróżowie demokracji i praw człowieka strzelają do ludzi, którzy nawet nie podnieśli ręki na ten ich system. Jak u nas. M.I.T.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja do Irlandczyków mam sympatię od dawien dawna :) może właśnie za historię? Krwawą niedzielę widziałem ale zamierzam niedługo powtórzyć razem z "w imię ojca" jakoś mam ochotę na to odswieżyć

    OdpowiedzUsuń