czwartek, 10 października 2024

Rozwodnicy, czyli dla nas wciąż jesteście małżeństwem

O ile nie przepadam za polskimi komediami, w większości wcale mnie nie śmieszą, to muszę przyznać, że Rozwodnicy na Netflixie sprawili, że parę razy się zaśmiałem. Oczywiście że to przerysowane, ale opowiada nie tylko o absurdach jakie z punktu widzenia laika związane są z procedurą unieważnienia małżeństwa w kościele katolickim, ale i o mentalności ludzi, którzy wiarę traktują bardzo instrumentalnie. Tak jakby pierwszy raz dowiedzieli się dopiero po latach że za słowami "że Cię nie opuszczę aż do śmierci" stoi dokładnie to co wypowiedzieli, a nie głupia formułka, którą trzeba wyklepać. Tak to niestety z nami bywa - jak przygotowania, to "a po co", my wszystko wiemy, a potem nagle zdziwienie, że nie wystarczy datek na tace, by wszystko odwołać. Skoro chciałeś przyrzekać przed Bogiem, nie rób sobie z gęby cholewy. A jeżeli teraz tak bardzo to już dla ciebie bez znaczenia, to czemu w takim razie zależy ci na unieważnieniu poprzedniego małżeństwa?

Czasem tak bywa, że młodzieńcza fascynacja przeminie i w kłopotach, w zwyczajności, nagle partner/partnerka już wcale nie wydaje się na tyle wspaniała, by spędzić u jego/jej boku całe życie. W kościele jednak nie ma "rozwodu", nie ma "rozmyśliłem się". I co wtedy?
Oto jesteśmy świadkami tego jak twórcy wyobrażają sobie taką procedurę - kolejne instancje, przesłuchania, dowody, szukanie przyczyn na które można by się powołać, świadkowie... Dla ludzi, którym po prostu życie razem nie wyszło, dawno się rozstali i łączy ich jedynie miłość do wspólnego dziecka, dla których religia nic nie znaczy albo znaczy niewiele, to droga przez mękę. Wydawało im się, że wystarczy ich oświadczenie i już... A kościół wierny jest raczej temu że przysięgi trzeba dochowywać i choćby coś zawiodło, to nie należy się spieszyć z decyzjami w tej sprawie. To zderzenie pewności takiej ludzkiej, racjonalnej, ze spojrzeniem instytucji, która powołuje się na perspektywę boską, a czas i nasze postrzeganie to dla niej sprawy drugorzędne, wywołuje efekt komiczny.


Magdalenę Popławską uwielbiam, Wojciech Mecwaldowski może i niczym nie zaskakuje, ale jako para, która ma okazję przyjrzeć się sobie po latach wypadają naprawdę fajnie, bez sztuczności. Ich bezradność i próby oszukania procedur, ogląda się z uśmiechem, choć wiemy jak to wszystko jest przerysowane. Trochę słabiej jest na drugim planie, niestety też scenariusz zawodzi pod tym względem, więc nie mają co grać. Nagle tony komediowe znikają i funduje nam się jakieś rzewne problemy w relacjach albo w pracy, niczym w telenoweli. Jest więc trochę nierówno, ale za sam pomysł na wątek główny, plusik ode mnie jest.
Nawet wierzący nie muszą się za bardzo obawiać - choć księża nie wypadają tu jako super empatyczni i pomocni goście, to nie jest film antyklerykalny czy antyreligijny. Ten humor jest dość ostrożny w krytyce, więc pozostajemy na poziomie komedii romantycznych i pewnych uproszczeń, z których większość zdaje sobie sprawę i mało kto bierze je na serio. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz