Gdy widzimy zwiastun, to opustoszałe zamczysko, te piękne stroje, wiemy już na pewno, że plastycznie będzie świetnie. I jest.
Ciekawe, że choć duchy atakują nas z ekranu od pierwszych minut filmu, to w samej historii są raczej pewnym elementem, który ma posuwać opowieść do przodu, jakby dołożenie do narracji jakiego elementu, który znany jest jedynie zmarłym. Nie o duchy tu jedynie bowiem chodzi i w finale nie one będą odgrywać najważniejszą rolę.
O co zatem chodzi? Powiedziałbym, że to raczej melodramat z klimatem gotyckiego horroru i elementami kryminalnymi. Fabuła kręci się wokół tajemniczego arystokraty, który przybywszy do Stanów szuka wsparcia finansowego swojego projektu. Chcąc ratować majątek rodziny, który topnieje w zastraszającym tempie, wpadł na pomysł, że jeżeli nie przekona żadnego z bogaczy, ratunkiem może być ślub z córką któregoś z nich. I tak młoda pisarka Edith Cushing (Mia Wasikowska), trafia do Anglii, do bardzo dziwnego zamku, w którym mieszka jedynie z dopiero co zaślubionym mężem i jego siostrą. Dopiero od tego momentu, gdy przeniesiemy się wraz z bohaterką do wiktoriańskiej posiadłości, która wygląda jak modelowe miejsce na nasze koszmary, docenimy wizję i rozmach Del Toro. Te kolory, ten nastrój... Sami musicie zobaczyć skąd tytułowa nazwa wzgórza krwi.
Nawet nie trzeba wiele duchów i straszenia, ciarki i tak przechodzą. A że to mało straszne i aż się prosiło, by nie zdradzać wszystkiego tak szybko, abyśmy czuli niepokój wraz z Edith? No nie można mieć wszystkiego naraz. W każdym razie ogląda się sympatycznie, a wizualnie to mistrzostwo świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz