
Premiera dopiero chyba w przyszłym tygodniu, ale jeżeli macie gdzieś w pobliżu kino studyjne (bo chyba tylko w takich będzie dystrybucja), to zwróćcie uwagę na tę produkcję. Chile zdaje się, że wystawia ją jako kandydata do Oscara i to dobry, choć odważny wybór. Czemu odważny? Już widzę to zamieszanie u nas gdyby taka historia została nagrodzona, te okrzyki typu: propagowanie zboczeń itp. Wciąż tak mało w nas jest nawet nie tolerancji, ale zwyczajnego zrozumienia, prostych schematów w patrzeniu na świat. Facet zostawił żonę i dzieci dla kobiety? Jakie to proste: on zgłupiał, świnia, ale ona jeszcze gorsza - dziwka, szmata itp.
Tu sytuacja wydaje się jeszcze bardziej skomplikowana.
Zachwyca przede wszystkim postać Mariny, jej walka o prawo do własnego życia, do marzeń, ta jej złożoność (np. skłonność do przemocy, a jednocześnie wrażliwość, uległość). Niby widzimy w niej sporo niedoskonałości, ale są chwile gdy czujemy: osiągnęła swój cel, stała się kimś szczęśliwym, udowodniła, że było warto walczyć z tymi, którzy ją obrzucali obelgami.
Nic nowego w tej historii nie ma, ale Sebastián Lelio (to ten od Glorii) jakoś mocno poruszył mnie tym filmem, przeplatając sceny prawie dokumentalne, zwyczajne, z bardzo pięknymi.
Jak to mówią w pewnym programie: jestem na tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz