niedziela, 10 września 2017

Inwazja - Wojtek Miłoszewski, czyli przepłaciłem...

W ubiegłym tygodniu wydałem na Newsweek z książką prawie 30 zeta i chyba już dawno nie czułem tak bardzo, że to wyrzucone w błoto pieniądze. Książka młodszego z braci Miłoszewskich (mających przecież doświadczenie choćby w niezłych scenariuszach filmowych) jest dużym rozczarowaniem. Pomysł może i ok. Ale to wykonanie... Chyba na kolanie pisał. Byle szybciej - parę niby zabawnych scenek na temat naszych polityków, trochę akcji i sporo obrazków jako żywo przypominających mokre sny nastolatków. Serio? To ma być poważna książka? Jeżeli autor chciałby nauczyć się pisać thrillery sensacyjno-polityczne, lepiej przygotować się do opisów militarnych i taktycznych, powinien sięgnąć po pozycje wydawane w wydawnictwie WarBook - zobaczyłby różnicę poziomów. Sam pomysł nie wystarczy. Trzeba zadbać o realia, dialogi, opisy. 
Już nawet nie mam siły cytować tych kwiatków typu: 
"Nadia podeszła do niego i zrzuciła z siebie biały podkoszulek, odsłaniając w całości swoje wdzięki... Nadia uklęknęła przed nim, próbując zdjąć jego bokserki. - Chodź tu do mnie, jesteś taki spięty...".
Wybucha wojna, krew się leje, ludzie żyją w napięciu i strachu, a tu jedna z bohaterek po traumatycznych przeżyciach, ma czas by przeglądać się w lustrze, wyginać i marzyć o tym, by znaleźć wreszcie sensownego faceta, który by zaopiekował się tym całkiem jeszcze niezłym ciałem. I takich scen tu jest sporo. Panie Wojtku? Co to jest? Pana marzenia, czy wkład, który ma zwiększać sprzedaż książki, idąc po linii różnych "Greyów" - nieważne jak się pisze, byle dużo erotyki było. Ech...

Po aneksji Krymu i całej awanturze rosyjskiej na Ukrainie, wcale nie jest takie mało prawdopodobne, że kolejnym ich celem może być Polska - napięte stosunki polityczne, niechęć władz, zadawnione urazy i pretensje o pamięć historyczną. Dużo nie trzeba. Dlatego moim zdaniem punkt wyjście nawet ciekawy. Dywagacje na temat siły militarnej oraz taktyki (np. przerzucenia dużej części wojsk przez Słowację czego nikt miał nie zauważyć), zachowania się naszych "sojuszników", to już niestety dość amatorskie fantazje na temat tego jak by to mogło wyglądać. A już dialogi i zachowanie się poszczególnych polityków są już napisane tak słabo, że to przypomina kabaret. I nie mówię tylko o naszych politykach, z których nabija się Miłoszewski (prezydent zwracający uwagę jedynie na swój wygląd, czatujący z jakimiś małolatami itp., wszechwładny prezes czy bogobojny minister obrony), ale tu wszystkie sceny tak wyglądają. Schematy, łopatologia, słabe żarty. A to wszystko w zestawieniu z katastrofą, która nadciąga nad Polskę. Panika, masowe migracje ludzi, głód, nieludzkie zachowania, okrucieństwo najeźdźcy i całe miasta obrócone w ruinę. Tam kabaretowo, tu poważnie. Czy tylko mi to zgrzyta?
Śledzimy losy kilku postaci, których losy się w którymś momencie przetną - ojciec dzieciom, mąż i trochę safanduła, były komandos, który zaciągnął się szukając okazji do tego by szybko zginąć oraz córka badylarza. W każdym wątku dzieje się sporo, a ta epickość, o której się pisze na okładce to rozumiem miało być tło, na którym rozpisane są ich losy. Tło, w którym jest masa trupów, wybuchów, cierpienia i poczucia klęski. Gdy wszystko się wydaje walić, w człowieku czasem rodzą się jakieś zupełnie nowe pokłady siły. To już nawet nie nadzieja, ale jakaś desperacja, poczucie, że teraz już można iść na całość, bo już nic nie ma sensu. Chyba najlepiej wypada właśnie pokazanie tego zaniku uczuć moralnych, powolne obojętnienie. Skoro zło jest tak powszechne i wszelkie odruchy serca wydają się głupotą, równie mocno trzeba się wystrzegać wroga jak i innych desperatów szukających możliwości przeżycia. Lepiej nikomu nie ufać.
Masa stereotypów, akcja, która ma przykryć braki warsztatowe (albo pośpiech) i mamy to co mamy. Język do bólu prosty, duża ilość dziwnych określeń (gorący wrzątek), więc chyba zawiodła również redakcja książki. Szkoda, bo gdyby tak nad tym materiałem popracować...
"Inwazja" niby da się czytać, nawet kończymy z pewną dozą ciekawości co dalej (będzie ciąg dalszy), ale to lektura, która jest warta co najwyżej 10 złotych na przecenie. Więcej dawać nie warto. 
Aż się dziwię Marcinowi Mellerowi, którego nie posądzałem o taki brak gustu, że dał rekomendację tej pozycji. Tylko dlatego, że autor dowala partii rządzącej? Serio?
PS Jeżeli lubicie tego typu literaturę to jednak naprawdę polecam Warbook. Tam by takiego gniota chyba nie przepuścili.


4 komentarze:

  1. Ooo...jestem lekko zaskoczona, bo do tej pory raczej pozytywnie o niej pisano. Szkoda. Ja lubię książki Warbooka, więc tę chyba sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety dla mnie zawód. Mam wrażenie, że po prostu zbytni pośpiech był tu jednym z czynników wpływających na jakość.
      Z Warbookiem zaczynałem od Ciszewskiego, ale tam kilku autorów jest godnych uwagi.

      Usuń
    2. Ja czytałam Ciszewskiego a teraz poznaję po kolei książki Volffa.

      Usuń
    3. Ciszewskiego czytałem chyba wszystko, a Wolffa też znam i niezły jest.

      Usuń