Niewiele czasu na pisanie, często więc wybieram ze szkiców to co nie wymaga długiego pisania, nie budzi jakichś wielkich emocji. Jak choćby ten film. Historia dramatyczna, prawdziwa (i to w dodatku w dzień moich urodzin), a mimo to ogląda się jakoś bez zaangażowania. I w sumie nawet nie bardzo potrafię powiedzieć czemu. Może gdyby pojedynczym bohaterom poświęcono więcej czasu, gdybyśmy mogli ich poznać... W sytuacji gdy wszyscy są w skrajnie trudnych warunkach, okutani po same uszy, zarośnięciu, chwilami przestaje się ich odróżniać.
Netflix postawił na realizm odtworzenia warunków w jakich się znaleźli, w większości młodzi mężczyźni, po tym jak na granicy między Chile i Argentyną, w ośnieżonych Andach rozbił się ich samolot.
Większość z nich dobrze się znała, byli drużyną rugby, razem imprezowali, przyjaźnili się. A teraz ściśnięci na niewielkiej przestrzeni kadłuba, nie wiedzą czy modlić się o spokojną śmierć, czy o przeżycie kolejnej nocy. Na wysokości 3000 metrów to właśnie wtedy jest najgorzej.
Niewielkie zapasy jedzenia, odmrożenia, rany po katastrofie i chyba to co najbardziej przerażające - z każdym dniem malejąca nadzieja, że ktokolwiek ich znajdzie. To cierpienie zarówno fizyczne, jak i psychiczne, bo w obliczu umierania z głodu, do głowy przychodzą różne rozwiązania, na które przecież każdy wzdraga się z oburzeniem. Wychodzeni, marniejący w oczach, z trudem podtrzymujący się nawzajem na duchu - świadomi, że każdego dnia kolejna osoba może umrzeć. Wciąż szukają sposobu na to, by się nie poddać, by mobilizować do tego też pozostałych.
Ilu doczeka ratunku i jakim obciążeniem będą dla nich tamte chwile?
Jak na kino katastroficzne nietypowo, bo tym razem nie otrzymacie akcji, budowania napięcia. Jest za to trochę patosu, ale ludzkich odruchów. Bo tu na szczęście nie ma rywalizacji, a walczą wszyscy razem, by przeżyło ich jak najwięcej. Udało się pokazać ich dramat i trudne wybory bez moralizowania. I może to tylko ja mam tak, że nie potrafiłem się mocniej w tą historię zaangażować emocjonalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz