niedziela, 26 maja 2024

Drwale - Annie Proulx, czyli podbić, zniszczyć, zawładnąć... I tak od pokoleń

Długo mi schodziło z tą książką, porzucałem ją i wracałem. Jednym z powodów był fakt, że czytana była tylko w e-wersji m.in. wieczorami na telefonie, a jej rozmiary raczej nie sprzyjają takiemu trybowi. Mam jednak wrażenie, że coś mi przeszkadzało również w samej konstrukcji fabuły - autorka z premedytacją podsuwała nam kolejne postacie, opowiadając o większości z nich dość sucho, nie pozwalając nam na to byśmy jakoś związali się z nimi emocjonalnie. Poruszać czytelnika ma nie tyle sam bohater, co raczej to czym się on zajmuje, jego źródło pochodzenia, jego otoczenie. I jak sam tytuł wskazuje - jest nim przyroda, a dokładniej lasy Ameryki Północnej (choć nie tylko). Ktoś ładnie podsumował tą powieść, że to saga obejmująca 300 lat karczowania Ameryki. Od pierwszych osadników z Europy, aż po czasy współczesne. Od biedy, przez budowanie imperiów, aż po upadek. Życie ludzkie bowiem jest kruche i krótkie, aż dziwne więc że w zderzeniu z ludźmi potęga jaką wydają się puszcze, trwające od setek lat mimo różnych katastrof, okazywały się tak podatne na ich ambicje, chciwość, niszczycielskie zakusy.


Od początku ludzie bowiem widzieli w tej potędze, nie tylko budulec, materiał na dom, ale i pieniądz, a potem w nie potrafili się powstrzymać, by chcieć więcej i więcej. To wyścig, w którym nie brakuje trupów, bezmyślnie traconych majątków, ale przede wszystkim głupiej destrukcji. I to chyba boli tu najbardziej. Wyciąć, wypalić, przerobić na uprawy, jakby naprawdę nie było innych terenów, bardziej dostępnych i przyjaznych, jakby właśnie to co dzikie, budzące zachwyt i lęk, uruchamiało w człowieku jakieś pragnienie by to ujarzmić. Jednostki, które próbują zwracać uwagę na to, jak w ten sposób zaburzamy rytm natury, osłabiamy nabrzeża bardziej podatne na erozję, trujemy rzeki, zabijamy zarówno zwierzęta odbierając im ich tereny, ale i naruszając cały łańcuch życia. 

 

W zaślepieniu zyskiem, nie myśli się o tym i nawet tragedie nie budzą z tego dziwnego, szalonego pędu zagłady. Kolonizacja, która zawłaszcza i niszczy wszystko. Gdzie w tym wszystkim ci, którzy tu mieszkali wcześniej, żyli w tych lasach i bez nich nie wyobrażali sobie życia? Krew bohaterów się miesza, ale potomkowie Indian nie potrafią sobie znaleźć miejsca ani wśród osadników, nie rozumiejąc ich postępowania, ani nie mając już powrotu do dawnego życia, bo plemiona są coraz bardziej spychane do rezerwatów i dawne zwyczaje odchodzą w przeszłość. 

Brutalna to opowieść, nie biorąca jeńców. Nie przywiązujcie się lepiej do nikogo, bo nawet jeżeli kogoś poznamy lepiej i wydaje się, że to historia podobna do tych które znamy z sag rodzinnych rozpisanych na wiele pokoleń, Annie Proulx pisze po swojemu i raczej nie ma litości dla nikogo. Chwilami czujemy się tak jakby to była sucha relacja z kronik, a życie ludzkie nie było warte więcej niż życie komara. 


Startujemy w 1693 na terenach dzisiejszej wschodniej części Kanady, wtedy nazywanej nową Francją, a kończymy w rzeczywistości, którą dobrze znamy. Im bliżej współczesności, tym bardziej przyspieszamy i chyba najwięcej emocji budziły we mnie losy najstarszych pokoleń. Chwilami czyta się to lepiej, akcja przyspiesza, innym razem wikłamy się w dziwne decyzje i dylematy, poszukiwania czegoś co wydaje się bohaterom istotne, a my wiemy, że raczej jest skazane na porażkę. Tak jakby poza genem chciwości, nienasycenia, nieśli w sobie jeszcze jakiś gen autodestrukcji i nieszczęścia. 

Ładnie to koresponduje mi z książką Powersa, która mnie zachwyciła w roku ubiegłym (patrz podsumowanie czytelnicze pod koniec grudnia) i choć Drwali chyba nie zaliczę do książek ulubionych, nie ukrywam, że siedzi ona we mnie długo mimo skończonej lektury. Wciąż człowiek słyszy odgłos walących się na ziemię drzew i chyba już nie będzie myślał tak samo o tych, którzy las traktują jedynie jako "obiekt gospodarki". Wszyscy miłośnicy ministra Szyszki i tym podobnych ..... powinni to przeczytać. Ale czy zrozumieją?


To dzieło monumentalne, choć wcale nie łatwe w odbiorze.

2 komentarze:

  1. Ja się odbiłem już raz od tej książki, ale może kiedyś się jeszcze przymierzę. Z takich drwalskich klimatów to polecam Twojej uwadze "Czasami wielka chętka" Kena Keseya - piękna, oryginalna i niedoceniona saga oregońska (https://www.zaokladkiplotem.pl/2016/10/mgy-oregonu-ken-kesey-czasami-wielka.html).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rany jak ja dawno nie czytałem Keseya, dopisuję do listy, dzięki!

      Usuń