czwartek, 29 października 2020

Supernova, czyli co ja zrobiłem...

Kończy się październik, zostały mi dwie notki do napisania, ze szkiców wybieram dla Was więc rzeczy, które w tym miesiącu zrobiły na mnie największe wrażenie, a być może i pod koniec roku znajdą się na podium w podsumowaniach. Trochę tego będzie. Co roku mam dylemat i obiecuję sobie: może jednak szukaj jedynie rzeczy wartościowych, ale potem i tak wpadają w oczy, uszy tytuły o których delikatnie mówiąc szybko się zapomni, bo nie ma w nich nic wyjątkowego. Może komuś się jednak przyda te kilka zdań jakie znajdzie w notatniku, jako ostrzeżenie lub temat do dyskutowania o tym, że ma się inną opinię. Ale w tym zalewie rzeczy nijakich tym bardziej cieszy coś takiego, co stawia do pionu, o czym nie możesz zapomnieć. Dziś o filmie z takiej kategorii, jutro o książce. 

"Supernova" to debiut Bartosza Kruhlika, który zaskoczył i zachwycił widzów i krytyków. Dość kameralny, ale wywołujący większe emocje niż niejeden thriller, zaskakujący (to zakończenie!), mocny i poruszający, mimo, iż temat jaki porusza nie jest wcale nowy.


Przez długi czas oglądamy coś, co sprawia wrażenie paradokumentu. Uczestniczymy w jednym wydarzeniu, w czasie rzeczywistym, obserwujemy reakcje, emocje, zachowania poszczególnych jego uczestników. Znany polityk powoduje wypadek drogowy, po którym matka i dwójka dzieci walczą o życie. Mężczyzna ucieka z miejsca zdarzenia, a przybyła na miejsce policja próbuje nie tylko wyjaśnić okoliczności tragedii, ale i zapanować nad wzburzeniem społeczności lokalnej, która pojawia się natychmiast na miejscu. Na szczęście nie jest to przerysowana próba pokazania postaw mieszkańców Polski prowincjonalnej, jak to już niejednokrotnie widzieliśmy w ostatnich latach. Tu są autentyczne emocje i dramat, gdy zderzasz się z tym, że zginął ktoś ci bliski, gdy czujesz bezradność, bo wszystko wskazuje na to, że sprawca może uniknąć kary, chroniony przez kogoś kto ma długie ręce. Władza wiele może, ale czy wszystko?
Nie ma tu super znanych twarzy i to paradoksalnie jeszcze bardziej sprawia, że ten film odbiera się tak mocno. Aktorsko i tak jest wybornie, bo tu nawet nieporadność i zagubienie jest jak najbardziej na miejscu, nie ma miejsca na szarżowanie. Najciekawsze jest u Kruhlika to, że nie ciągnie tej historii tak jak to widz sobie by wyobrażał, nie dochodzi do żadnego katharsis, wypuszczenia powietrza z balonu. Gdyby tak się stało, byłby to kolejny obraz z winą i samosądem w tle, podobny do innych, a tymczasem to co funduje nam się w finale, sprawia, że jesteśmy trochę w zadziwieniu... Po takie kumulacji napięcia, nagle coś tak symbolicznego i pełnego niedopowiedzeń.
I dobrze, bo dzięki temu dalej rozkminiamy to co zobaczyliśmy.  

1 komentarz: