środa, 29 lipca 2020

Kubrick geniuszem jest i basta, czyli Doktor Strangelove i Full Metal Jacket

Kilka dni temu rocznica urodzin Stanleya Kubricka, uczciłem ją seansem z "Jak przestałem się martwić i pokochałem bombę", do tego dorzucam jeszcze notkę, która długo czekała na swoją kolej, czyli "Full Metal Jacket" i powoli wypełnia się moja kronika z filmami tego reżysera.
"Doktor Strangelove". Dowód na to, że można zrobić ostrą satyrę która jest aktualna nawet po 50 latach za nieduże pieniądze. Trudno bowiem nie uśmiechać się na siermiężność efektów i różnych scen, a jednocześnie wszystko to pasuje idealnie do wymowy tego filmu. Te przerysowania postaci, idiotyczne chwilami wypowiadane teksty, a jednocześnie to co widzimy wywołuje ciarki, bo przecież tak niewiele brakuje, by doprowadzić do tragedii. Wystarczy jeden szaleniec, a potem już skoro trudno odwrócić bieg wydarzeń, nie zabraknie fanatyków, którzy będą parli do przodu.



Amerykanie ze swoim kowbojskim entuzjazmem, trudność w dogadaniu się z Rosjanami i wzajemna podejrzliwość, a zagrożenie wysłaniem na siebie rakiet jak najbardziej realne. I ludzie giną naprawdę. W tym samym czasie gdy politycy i wojskowi zastanawiają się czy poświęcić 10% populacji, by jednak zwycięstwo nad wrogiem było ostateczne.
Dr Strangelove ze swoją przeszłością, różne teorie spiskowe, oskarżenia i plany ratowania dupy - naprawdę ten film zapamiętuje się na długo. Docenia się go nawet po latach, bo też sporo trzeba było mieć odwagi, by narażać się na oskarżenia we własnym kraju o to, że się robi film antywojenny i osłabia patriotyczne uczucia rodaków.
Warto docenić też Sellersa, który zagrał tu aż trzy postacie.

doktor 2
Aż by się chciało zobaczyć materiały wycięte i różne pomysły, które nie weszły do ostatecznej wersji filmu (podobno były nawet pomysły na kosmitów, którzy się przyglądają naszej ziemskiej naparzance). Mam bowiem wrażenie, że to połączenie poważnego tematu i komediowego podejścia, również przy tworzeniu materiału musiało dawać przedziwną atmosferę.
Polecam jako klasyk kina.
Zresztą podobnie jak i drugi z filmów. Jak i prawie wszystkie produkcje tego reżysera.

W Full Metal Jacket mamy do czynienia z podobną narracją - antywojenne przesłanie wskazujące na cierpienie ludzi spowodowane błędami, nieodpowiedzialnymi decyzjami, głupotą dowódców, którzy nie przejmują się tym ilu ich żołnierzy zginie.
Obserwujemy przygotowania do misji, a potem wysłanie oddziału do Wietnamu. I całą masakrę jaka wiąże się z wojną.
Jeżeli młody chłopak miał jeszcze jakieś złudzenia i myślał, że jako korespondent wojenny będzie pisał o odwadze i bohaterstwie, to szybko się ich pozbędzie.
To opowieść o kształtowaniu jednostki - armia ma nadzieję na rekrutów, którzy będą wierni nawet jeżeli mierni. Zabójca, który najpierw strzela, wykonuje rozkazy i nawet potem nie myśli o tym co zrobił. Bo to niebezpieczne.
I opowieść o utracie złudzeń. Pod kulami szybko można je stracić.
To film z tych, przy którym przy pierwszym seansie zapamiętuje się jedynie pojedyncze sceny, ścieżkę dźwiękową, a dopiero gdy się do niego wróci po raz kolejny odkrywa się to jak różne wydawałoby się sprzeczne rzeczy tam się łączą. Fascynacja i kult broni z pacyfizmem, chaos z ciszą, posłuszeństwo z własnym sumieniem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz