wtorek, 3 października 2017

Twój Vincent, czyli tworzenie sercem

Pierwszy na świecie film długometrażowy, zrealizowany techniką malarską. Genialny hołd dla wielkiego artysty. Niesamowity kunszt i mozolna praca, która przyniosła oszałamiający efekt. Te i inne pochwały można przeczytać na temat filmu "Twój Vincent", który od najbliższego piątku już w kinach. I powiem Wam, że żadna nie jest specjalnie przesadzone. Warstwa wizualna tego filmu po prostu zachwyca. Nie tylko ze względu na świadomość ile benedyktyńskiej pracy w to włożono (blisko 10 lat, ponad 100 malarzy, 65000 klatek, z których każda była obrabiana "ręcznie"). Po prostu na naszych oczach obrazy, które znamy z albumów, po prostu ożywają. Im lepiej zna się obrazy Van Gogha (w filmie wykorzystano prawie 100), tym większy zachwyt będzie się odczuwać.

Większość, pełnych zachwytów głosów powtarza: czegoś takiego jeszcze nie było. Nawet gdy mamy do czynienia z aktorami, którzy odgrywają tu część scen, wszystko sprawia wrażenie jakby również było rysunkiem. I choć nie jest to seans łatwy, wymaga trochę skupienia, bo w warstwie fabularnej opowieść rozwija się dość powoli, to wychodzimy z kina oczarowani.

Gdyby to była próba oddania krok po kroku życia artysty, edukacyjne przejście przez jego twórczość, być może byłoby to mało strawne, ale Dorota Kobiela i jej mąż, Hugh Welchman, obdarowują nas nie tyle gotowymi faktami, co opiniami, spostrzeżeniami, nawet plotkami na temat Van Gogha, które zbiera tuż po jego śmierci pierwszoplanowa postać. Armand Roulin, syn listonosza, który przyjaźnił się z malarzem, dostaje zadanie by dostarczyć ostatni list Vincenta do jego brata. Szukając adresata, wyrusza w podróż, w trakcie której sam zmieni swój sposób myślenia o człowieku, którego niewielu w jego otoczeniu doceniało. Dziwak, szaleniec, biedak... Kto by się tam przyglądał temu co tam maluje.    
Ta po trosze kryminalna fabuła, z próbą wyjaśnienia okoliczności śmierci artysty, jest okazją do tego, by zobaczyć w nim przede wszystkim człowieka ogarniętego pasją, potrzebą tworzenia i poszukującego szczęścia. Malował wszystko co widział wokół siebie i dzięki filmowi teraz mamy możliwość wejścia w ten jego świat, zrozumienia jego złożonego charakteru, zachwycenia się jego wrażliwością. Czy to prawdziwy wizerunek Van Gogha? Cóż, artyści mają prawo do własnych interpretacji...

Chyba jeszcze nigdy film i malarstwo nie zbliżyły się tak bardzo do siebie jak tu. Pomyślcie tylko. Jedna sekunda filmu to 12 płócien malarskich. A film trwa 80 minut. Sama świadomość tego zapiera dech, dlatego tym bardziej docenia się efekt tej pracy, w dużej mierze przecież również wkładu Polaków. Będzie Oscar?
Za seans dziękuję kinu Atlantic


1 komentarz:

  1. Film rewelacyjny. Szkoda, że nie otrzymał Oscara. Moim zdaniem na niego zasłużył.

    OdpowiedzUsuń