czwartek, 29 czerwca 2017

Miłość w czasach zagłady - Hanni Munzer, czyli nie przewracać oczami panowie

Po "Słowiku" już nie marudzę przy takich tytułach, bo wiem, że to połączenie historii i wzruszającej historii, może naprawdę się udać. Może i człowiek chciałby czasem jakoś inaczej, głębiej, a tu wciąż jakieś rozterki uczuciowe, rozdarte serca i dramatyzowanie takie, żeby czytelnik musiał koniecznie uronić łezkę. Taki to jednak już urok tego typu pozycji, że pewnie łatwiej w nich odnajdą się panie, lepiej wczuwając się w sytuację bohaterek i nie przewracają pewnie oczami tak jak panowie: "no weźcie dalej z tą akcją, bo to wszystko już wiemy". 
Opowieść napisana przez Hanni Münzer chyba od początku rozpisana była na kilka tomów, więc po przeczytaniu pierwszego znam dopiero pewien fragment i mam dylemat: oceniać, czy nie. Może poczekać na przeczytanie reszty? Bo pewnie się za zabiorę.
To spojrzenie na wojnę trochę dla nas inne, obce, bo z punktu widzenia Niemki. Nie tylko bohaterka jest z Niemiec, ale i autorka, co moim zdaniem trochę wpływa na to co pisze, np. na próby usprawiedliwiania Niemców, podkreślania, że byli wśród nich tacy, którzy się sprzeciwiali Hitlerowi. Czasami pisze ona o takich sprawach nawet gdy nie wynikają one wprost z samej fabuły, ot taki dodatek narratora, który ma większą wiedzę (np. na temat tego jaki straszny antysemityzm panował w Polsce przed wojną). Czepiam się? No może troszkę to mnie drażniło, ale sam pomysł, by pokazać koszmar drugiej wojny światowej jakby od drugiej strony jest interesujący. Małżeństwo żydowskiego lekarza i znanej śpiewaczki operowej nie było zresztą wolne od prześladowań, od początku będziemy mieli więc pełen obraz tego, jak w samych Niemczech i Austrii, obywatele poddawani byli różnorodnym represjom jeżeli tylko jakoś nie pasowali do idealnego wzorca. Również ich dzieci traktowane były jako obywatele drugiej kategorii. Tyle, że jeśli ktoś obejmie nad nimi "opiekę", może uda im się przeżyć w miarę bezpiecznie i wygodnie.
To chyba ten element może nas trochę tu uwierać. Czy przeżywszy cierpienia, więzienie, grabież majątku, prawdopodobne morderstwo męża, można zaakceptować hitlerowca w swoim domu? Albo dalej. Czy można wybaczyć różne rzeczy, nawet śmierć matki, bo w ma się osiemnaście lat i czuć pragnienie do mężczyzny, który z nią sypiał, a teraz chce uwieść i ją? Nie ukrywam, chwilami czułem prawie złość wobec bohaterki, na to jak została opisana, na jej balansowanie między depresją, skazywaniem się na ból i zatraceniem w ramionach esesmana, w przyjemnościach płynących z luksusów, zakupów i oklasków zbieranych po występach. Rozumiem, że to miało potem kontrastować z jej przemianą, z otwieraniem oczy na krzywdę jaka dzieje się zwykłym ludziom, ale to i tak dla mnie dość dziwne. 
Cały wątek romansowy drażnił mnie więc niesamowicie, na szczęście autorka postarała się też dać trochę historycznego tła. No i do tego dochodzi jeszcze cała sprawa z odkrywaniem tej tajemniczej przeszłości przez potomków w dniu dzisiejszym. Generalnie nie jest źle, choć troszkę zgrzytała mi jakaś niedojrzałość głównej bohaterki w zestawieniu z okrucieństwami wojny jakie działy się wokół niej (choć była ich świadkiem w niewielkim stopniu). Przeczytane, jest ciekawość ciągu dalszego, ale wielkich zachwytów nie ma. Chyba zbyt wiele jak dla mnie tu świata uczuć, a za mało realizmu.

6 komentarzy:

  1. A może tego typu literaturę jednak trzeba odpuścić.....być może ma za cel rozmywanie odpowiedzialności....my Niemcy też cierpieliśmy. Już kilka takich pozycji było u nas wydawane.I czytałam opinie blogerek rozczulających się nad losem Niemek. A Niemcy potrafili żyć i to całkiem przyjemnie w okolicy obozów koncentracyjnych.
    A dzisiaj próbuje się wszystkim wmówić, że to nie ono, Niemcy, są odpowiedzialni za potworności II wojny światowej, tylko jacyś naziści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie czytam różne rzeczy, uważam też, że warto widzieć sprawy (szczególnie historię) z różnych punktów widzenia, ale jednocześnie nie wolno zaprzestać myślenia, szukania w innych źródłach, konfrontacji. Szczególnie łatwo poprzez film czy książkę, która pewne rzeczy upraszcza, przeinacza, przyjąć coś za prawdę (ilu ludzi opowiadało bzdury po lekturze Kodu da Vinci, czy obejrzeniu filmu Opór). Może jednak należy czytać i właśnie pisać o tym recenzje?

      Usuń
    2. Ostatnie Twoje zdanie jest przekonujące .....tylko ile osób czyta takie opinie jak Twoje.
      Sięgają po książkę promowaną przez wydawnictwo, która ma mnóstwo opinii z ochami i achami blogerek.....recenzentek i później przez pryzmat takiego romansu patrzą na tamte lata.

      Usuń
    3. nigdy nie obiecuję wydawcy, że opinia będzie bez jakichkolwiek uwag krytycznych. Jak mnie skreślą z list, trudno. Ja też z nieufnością podchodzę do achów i ochów, szczególnie gdy to literatura raczej rozrywkowa. Ale tak to już jest - liczy się głos większości, a jeżeli czytelnik mało ma porównań, niewiele rzeczy czyta starszych, sięga po nowości, to każda u niego na piedestale. Smutne, że sfera blogów książkowych zmierza w tę stronę. Kto czyta dużo, nawet jeżeli to romansidła, ten nie da się złapać na byle co. Właśnie wróciłem z DKK, gdzie koleżanki mocno skrytykowały Orłosia, a niby Dom pod Lutnią miał być taki interesujący

      Usuń
    4. Nie znam "Domu pod lutnią" i jego Autora, ale jak zdążyłam szybko kuknąć to on po kądzieli z Mackiewiczów i ciekawą przeszłość ma. I syna Macieja Orłosia.
      Oj poplątane to wszystko.
      I sporo napisał. A Twoja opinia ukaże się na blogu?
      Fajnie w takim Klubie się spotykać.

      Usuń
    5. ja niestety (albo i stety) ten tytuł odpuściłem, ale na klub poszedłem bo bardzo lubię te nasze spotkania (to już chyba z 5 lat). Autor rzeczywiście ma ciekawe korzenie i pewnie wiele do opowiadania, ale tu jak stwierdziły moje koleżanki: za mało realizmu, za dużo słodzenia, raczej powieść obyczajowa, niż historyczna. A przecież region i czas ciekawy (Mazury, tuż po wojnie)

      Usuń