poniedziałek, 19 czerwca 2017

Wilgotne miejsca, czyli po raz kolejny granice przesunięte

Obiecywałem coś obrzydliwego i oto jest. Wcale nie hektolitry krwi, posoki, wyuzdany seks, czy przemoc - to również może odrzucić, ale mam wrażenie, że to właśnie ten film byłby u mnie na podium jeżeli chodzi o największe odruchy obrzydzenia. A podobno niektórych to bawi i traktują to jako komedię.
Oto Helen. Nie bardzo potrafi pogodzić się z rozwodem rodziców, podejmuje więc własną formę protestu przeciw światu, przeciw starym, a jednocześnie przeciw wszystkim tabu jakie tylko przyjdzie jej do głowy. Głównie te, dotyczące jej własnego ciała.
I nie chodzi bynajmniej jedynie o seks, bo jej fascynacja posuwa się o wiele dalej. Nie myje się, uwielbia wszelkie płyny i wydzieliny fizjologiczne, upaja się różnymi eksperymentami, dzięki którym może doświadczyć czegoś nowego (jak choćby wymiana używanymi tamponami). Zabrudzone deski w toaletach? Niezmieniana bielizna? Hemoroidy? Opryszczka? Ropa? Przecież to właśnie ją fascynuje, wtedy jest szczęśliwa, gdy może się smarować, ranić, dotykać, wcierać... Na samą myśl, gdy wracają do mnie niektóre sceny, robi mi się niedobrze.
Zdecydowanie to nie jest film dla każdego. Doceniam odwagę, szczególnie aktorki, która pewnie długo będzie kojarzona z tą rolą (Carla Juri), ale naprawdę nie bardzo rozumiem sens takich prowokacji. To znaczy źle mówię, sens prowokacji rozumiem, ale nie rozumiem tego jak ktoś może się na to łapać i tym zachwycać.

Wyzwalające? Dla bohaterki być może - jestem w stanie w to uwierzyć. Ale dla widza?
Brrrrr...
Chyba jednak moja wrażliwość zmusza mnie do powiedzenia, w którym momencie czuję niesmak i obrzydzenie. Czuć empatię to jedno, ale akceptować i pochwalać to coś zupełnie innego. 
Czy trzeba takich komediowych i jednocześnie szokujących scen, by opowiadać o pragnieniu bliskości, którego nie potrafi się wyrazić?
Aha, jest  też książka! Bo film jest ekranizacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz