Tym, którzy chcą w teatrze zaznać
czegoś nowego, pełnego energii i młodzieńczej świeżości, polecam, aby wybrali
się do Teatru Ochoty. Tutaj grupa Ruchomy Kolektyw, składająca się z
absolwentów i studentów ostatnich lat Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu (będącego
filią PWST w Krakowie), prezentuje właśnie swoje kolejne przedstawienie pt. „we
are not superheroes”. Spektakl jest efektem wygranej grupy Ruchomy Kolektyw w trzeciej
edycji konkursu dla młodych twórców teatralnych POLOWANIE NA MOTYLE.
Tytuł przedstawienia sugeruje, że
mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie do końca czują się bohaterami swoich
czasów. Patrząc na to, co piątka młodych, utalentowanych ludzi pokazuje na
scenie, natychmiast włącza się w głowie lampka z napisem: Charlotte Perrelli i
„Hero”. To przecież o nich. Z wielu zresztą powodów, ale powoli…
Przede wszystkim, bohaterowie (młodzi, piękni, których świat to głównie media społecznościowe), postanawiają zmienić swoją egzystencję, zawalczyć o trudniejsze, ale bardziej satysfakcjonujące życie, które być może nie wiadomo, w jaką skręci drogę, jednak nie będzie tym banałem, jaki stał się udziałem całego pokolenia. Już sam fakt, iż młodzi chcą walczyć, szukać czegoś innego, otwierać nowe drzwi, ma w sobie coś fascynującego. Autentyczność spektaklu opiera się na tym, że młodzi ludzie mówią o sobie, o własnych problemach i potrzebach. Nagle okazuje się, że to, czym karmi nas pop-kultura, nie wszystkim się podoba… Ci, którzy bohatersko zrywają z przywiązaniem do strefy komfortu, podejmują wielkie ryzyko. Zaczynają dążyć do poznania samych siebie, indywidualnych pragnień, potrzeb… Nie jest to oczywiście droga łatwa – oto treść spektaklu. Bohaterowie coraz śmielej zaczynają poszukiwać prawdy o sobie, o swojej seksualności, samotności i potrzebie akceptacji. Kolejne pytania związane z ich rozterkami przywołują na myśl właśnie bohaterów z piosenki Charlotte Perrelli. Ona tłumaczy, że życiem bohatera jest walka. Tutaj mamy jej apoteozę, cała piątka walczy, za wszelką cenę, mimo potu i łez, śmiechu tych, którzy na nią patrzą. To momentami trudne do zniesienia, bo choć całym sercem jesteśmy jako widzowie za tym, żeby wszyscy odnaleźli siebie, nie możemy im pomóc. Siedzimy – skostniali w swoich przyzwyczajeniach - młodzież tłumaczy nam, czego pragnie, jak chciałaby być postrzegana, próbuje nas dotknąć: słowem, gestem, a my co robimy? Jedni parskają śmiechem, inni odwracają wzrok, są też tacy, którym łza się w oku zakręci. Spektakl skierowany jest do każdej z tych grup. Ma uczyć, jak postrzegać należy nowe insta-pokolenie, które nie chce być rozumiane jedynie jako piękne…
Przede wszystkim, bohaterowie (młodzi, piękni, których świat to głównie media społecznościowe), postanawiają zmienić swoją egzystencję, zawalczyć o trudniejsze, ale bardziej satysfakcjonujące życie, które być może nie wiadomo, w jaką skręci drogę, jednak nie będzie tym banałem, jaki stał się udziałem całego pokolenia. Już sam fakt, iż młodzi chcą walczyć, szukać czegoś innego, otwierać nowe drzwi, ma w sobie coś fascynującego. Autentyczność spektaklu opiera się na tym, że młodzi ludzie mówią o sobie, o własnych problemach i potrzebach. Nagle okazuje się, że to, czym karmi nas pop-kultura, nie wszystkim się podoba… Ci, którzy bohatersko zrywają z przywiązaniem do strefy komfortu, podejmują wielkie ryzyko. Zaczynają dążyć do poznania samych siebie, indywidualnych pragnień, potrzeb… Nie jest to oczywiście droga łatwa – oto treść spektaklu. Bohaterowie coraz śmielej zaczynają poszukiwać prawdy o sobie, o swojej seksualności, samotności i potrzebie akceptacji. Kolejne pytania związane z ich rozterkami przywołują na myśl właśnie bohaterów z piosenki Charlotte Perrelli. Ona tłumaczy, że życiem bohatera jest walka. Tutaj mamy jej apoteozę, cała piątka walczy, za wszelką cenę, mimo potu i łez, śmiechu tych, którzy na nią patrzą. To momentami trudne do zniesienia, bo choć całym sercem jesteśmy jako widzowie za tym, żeby wszyscy odnaleźli siebie, nie możemy im pomóc. Siedzimy – skostniali w swoich przyzwyczajeniach - młodzież tłumaczy nam, czego pragnie, jak chciałaby być postrzegana, próbuje nas dotknąć: słowem, gestem, a my co robimy? Jedni parskają śmiechem, inni odwracają wzrok, są też tacy, którym łza się w oku zakręci. Spektakl skierowany jest do każdej z tych grup. Ma uczyć, jak postrzegać należy nowe insta-pokolenie, które nie chce być rozumiane jedynie jako piękne…
Kiedy kolejne postaci przedstawienia
wpadają w rozmaite pułapki współczesności, a ich zachowania wynikają z leku
przed nieznanym, zaczynają rozumieć, że tym, co nakręcać będzie ich świat, jest
miłość. Stąd trudna w odbiorze i interpretacji scena wyrażająca samotność i
potrzebę bliskości (Oskar Malinowski i ściana), ale też i piękny taniec dwojga
odnajdujących się ludzi, noszenie mężczyzny na rękach przez kruchą kobietę…
Wszystko tu wyraża dojmującą samotność banitów. Rezygnacja z życia, w którym
nikt o nic nie będzie pytał i niczego nie będzie negował powoduje, że młodzi
ludzie czują się wyobcowani, mimo to nie przestają marzyć, nawet, jeśli kolejne
podejmowane próby odnalezienia człowieka, który czułby tak, jak oni, spełzają
na niczym. Najsmutniejszy jest jednak fakt, że młodzi gotowi są odkryć się
całkowicie, byle tylko zdobyć swoje szczęście, to - co widzimy wielokrotnie na
scenie – prowadzi do sytuacji, w których bardzo łatwo ich zranić. Ale nasi bohaterowie,
bo wbrew przewrotnemu tytułowi sztuki trudno inaczej ich nazywać, podnoszą się
za każdym razem i dalej walczą o swoją niepodległość, każda poniesiona ofiara,
choć boleśnie rani, zarazem wzmacnia. Trudnymi ścieżkami trzeba podążać, zrywać
z przyzwyczajeniami i ograniczeniami, jakie wyznacza otoczenie. Rodzina,
znajomi, praca: nie mogą konstytuować nas samych, powinniśmy tworzyć siebie
jako obraz naszych własnych potrzeb i możliwości. Trzeba tylko chcieć. A młodym
- jak widać – bardzo się chce!
I
znów w głowie dźwięczą słowa piosenki Charlotte Perrelli, gdy zaczynamy
rozumieć, jak bardzo bohaterowie przedstawienia pragną miłości, nawet za cenę
odrzucenia, gdy jeszcze próbują udawać, że to, co czują naprawdę, nie istnieje.
Miłość jest tak silna, ze przekracza bariery, choćby płci, a jest tym
silniejsza, jeśli nie pozwoli się odejść komuś, na kim nam zależy. Musimy więc
być bohaterami wciąż od nowa, każdego dnia, w każdej chwili. Całkiem mądre
przesłanie!
Do tego wszystkiego ze sceny padają
mocne zapewnienia, że szczęścia nie da się osiągnąć udając cokolwiek (znów ta
Charlotte!), a młodzi aktorzy coraz śmielej zaczynają ukazywać widzom swoje
wnętrze. Momentami można odnieść wrażenie, że publiczność nie jest na to przygotowana,
a tymczasem bohaterowie nie wstydzą się być śmieszni, odkrywają swoje dusze
mimo wszystko, są do bólu prawdziwi.
Każda z pojawiających się na scenie
osób zasługuje na słowa uznania. Moją faworytką w starciu superbohaterów jest
Natalia Dinges. Młoda, niezwykle utalentowana tancerka i aktorka. Jej siłą jest
znakomity ruch sceniczny podparty olbrzymią świadomością ciała. Do tego
dochodzą niebagatelne umiejętności aktorskie, ze wszystkich młodych artystów
Natalia Dinges wydaje się być aktorsko najbardziej dojrzała. Wykorzystuje
własną fizyczność, by nawet drobnymi gestami: ruchem dłoni, dyskretnym
odwróceniem głowy – skupić na sobie uwagę widzów. Uwodzi, czaruje, jest w tym
bardzo kobieca, zjawiskowo tańczy, co wszystko razem składa się na bardzo udany
występ.
Zapamiętam też z całą pewnością
Oskara Malinowskiego, który w przedstawieniu odgrywa również istotną rolę.
Jego postać jest najbardziej dwuznaczna, pragnienia, choć czytelne,
najtrudniejsze do spełnienia. Wachlarz wykorzystanych umiejętności – całkiem
spory. Do tego wszystkiego młody aktor znakomicie też tańczy, choć tu akurat
uczciwie przyznać trzeba, że wszyscy bohaterowie przedstawienia są utalentowani
tanecznie. Wykorzystując swoją powierzchowność, Oskar przerysowuje nieco kreowaną
postać, choć być może jest to celowy zabieg reżyserski. W scenie ze ścianą
trudno na niego patrzeć dłużej niż przez chwilę, za to znakomicie wypada w
monologu. Widać, że jeszcze musi się nauczyć opanowania emocji - to niełatwe
zadanie, gdy ktoś patrzy aktorowi w oczy. W teatrze to taki moment, gdy między
widzem a postacią przedstawienia iskrzy, Oskar wytrzymuje napięcie, choć jest
rozedrgany, drżą mu nieco policzki. Myślę, że to się bardzo szybko zmieni. Jest
przy tym bardzo wrażliwym człowiekiem, ma się wrażenie, ze sporo w roli własnych
doświadczeń młodego artysty.
Paulina
Jóźwicka wyróżnia się w przedstawieniu temperamentnym ujęciem kreowanej
postaci. Jest momentami najsilniejsza w grupie, by za chwilę stonować emocje i
bardzo ładnie opowiedzieć o tym, że czuje się jeziorem, w którego toni odbijają
się ludzkie pragnienia. W jej tańcu pobrzmiewają gdzieś nuty jazzująco-swingujące,
co jest zaskakujące, bo postać, w jaką wciela się Paulina jest na wskroś
współczesna. Razem z Natalią Dinges tworzy duet, który rozwala scenę! Gdy obie
panie nie przebierając w środkach walczą
o uwagę widza w scenie z mikrofonem, panowie są bez szans - nikt wtedy na nich
nie patrzy. Brawo! Wspaniale wymyślona scena, aż chciałoby się wykorzystać ją w
innym spektaklu, ale też zagrano ją znakomicie, widać pasję, nawet furię, a
zarazem szczerą zabawę. Genialne.
Jan Lorys wizerunkowo staje się bohaterem
swoich czasów. Brodacz, który w kulturze Instagramu mógłby uchodzić za typowego
reprezentanta pokolenia. Jego cierpienie z powodu braku miłości staje się aż
nazbyt czytelne w solowych scenach tańca. Majstersztyk i zarazem obraz wielkich
umiejętności, to taniec z Natalią Dinges. Związani szczerym pocałunkiem, bardzo
długo wykonują niesłychane taneczne ewolucje, nie tracąc ani dramatycznego napięcia,
ani lirycznego przekazu, a już zdecydowanie nie odrywając od siebie ust. To
było piękne! Dodatkowo, kiedy partnerka nosi go na rękach, znów ujawnia się coraz
powszechniejsza w dzisiejszym świecie prawda, że to mężczyźni są bardziej
emocjonalni, ich wrażliwość wymaga, by
to kobieta była filarem związku.
Krystian Łysoń wydaje się tancerzem najbardziej
wszechstronnym. Dopatrzyłem się w jego wykonaniu (choć nie jestem ekspertem od
tańca), co najmniej kilku gatunków tej arcytrudnej sztuki. Kiedy pada na scenę,
ma się wrażenie, że daje z siebie wszystko, nie markuje, każdy kolejny ruch
jest z jednej strony niezwykle energiczny, z drugiej zaś tak precyzyjny, jakby
wręcz wykonywany od niechcenia. Mniej może podoba mi się, gdy aktor wchodzi w
dialog z publicznością, choć i w jego roli (każdy z trzech aktorów wypada zupełnie
inaczej) nie brak prawdziwego, szczerego podejścia.
Aktorzy dają z siebie dosłownie
wszystko. Pląsają do utraty tchu, arcytrudne pięcioosobowe zbiorowe układy
wykonują z dokładnością wartą każdej pochwały. Są dla siebie równorzędnymi
partnerami, wspierają się, tworząc własne historie, znakomicie uzupełniają
pozostałych. Uczą się jeszcze wchodzenia w relacje z widzami, balansują na
granicy prawdziwego teatru z dość kiczowatym, trochę szkolnym performance`em.
Ich emocje stają się naszymi, w tym wszystkim bardzo wyrazisty przekaz ruchowy
przytłacza nieco równie ważny tekst sztuki. Kto wie, czy nie wybiorę się raz
jeszcze na przedstawienie, aby zwrócić uwagę na te właśnie aspekty widowiska.
Jak widać, wciąga ono tak bardzo, że warto się wybrać do Teatru Ochoty, by
zobaczyć, jak młodzi ludzie opowiadają o swoim życiu.
Reżyserowi Kamilowi Wawrzucie nie
brak pomysłów na miarę o wiele większej sceny. Momentami pragnie jednak być
może być zbyt ultranowoczesny. Rozbieranie aktorów nie jest samo w sobie
zabiegiem złym, choć scena zdejmowania spodni razi wyjątkowym infantylizmem.
Aktorzy gotują się z wrażenia, publiczność kwiczy z uciechy. Ma to jednak swój
sens, ukazując, jak wiele insta-pokolenie robi, by zwrócić na siebie uwagę. Niezależnie
od tego, widać w przedstawieniu sporo naprawdę robiących wrażenie rozwiązań,
wszystkie sceny zbiorowe, układy choreograficzne stoją na najwyższym poziomie,
tak konceptualnym, jak i wykonawczym. Chociaż możemy mieć żal do osób
odpowiedzialnych za stroje (nie nakazano aktorom nosić ciemnej bielizny, na
której mniej widać byłoby pot), wielki szacunek należy się reżyserowi i
wszystkim biorącym udział w przedstawieniu aktorom za stworzenie błyskotliwej choreografii,
pełnej młodzieńczej magii.
Troszeczkę szkoda, że nie zrobiono w
przedstawieniu przerwy i nie dano nam zobaczyć, jak historie bohaterów
potoczyły się dalej. Czy są samotni, a może ich relacje z ludźmi są pełne
szczęścia? Ile zapłacili za podjęcie próby wyrwania się z sieci stereotypów?
Spektakl wciąga, więc chciałoby się zobaczyć więcej! Niech o prawdziwości moich
słów świadczy fakt, iż zrobię wszystko, by zobaczyć też wcześniejszy spektakl
przygotowany przez Ruchomy Kolektyw („Profanum”). Może Teatr Ochoty na fali
sukcesu przedstawienia „we are not superheroes” pokaże i ten spektakl? Byłoby
wspaniale.
Wracając zaś do tytułu sztuki, gdyby
wyciąć z niego nieszczęsne słówko „not”, mielibyśmy idealny opis młodych
artystów. To superbohaterowie – z kilku powodów. Młodzi - pracowici i
utalentowani. Poszukujący nowych form artystycznego wyrazu – na pograniczu
klasycznego teatru oraz teatru tańca. Ich zapał i świeżość nie pozwalają zapomnieć
o tym, co w przedstawieniu najważniejsze – o emocjach!
Tak,
jak superbohaterowie: Natalia, Paulina, Jan, Krystian i Oskar opowiadają swoją historię,
tak równolegle stawiane w spektaklu ważne pytania uruchamiają nasze myślenie o
współczesnym świecie. Młodym ludziom na pewno nie jest łatwo, biją się z myślami,
a my razem z nimi. W którą stronę zmierza świat?
Sakis
Dwa słowa ode mnie.
Trochę dyskutowaliśmy po przedstawieniu, omawiając różne naszym zdaniem pomysły, które tu się udało, i te trochę od czapy. Jak dla mnie to było ich tak pół na pół. Czy to źle? Niekoniecznie. W końcu ta grupa jest na początku swojej drogi, dostała szansę, którą dobrze wykorzystują. Oparcie przedstawienia w dużej mierze na ruchu, a nie tylko na słowie, okazało się dobrym kierunkiem. Dzięki ta ich próba buntu jest bardziej uniwersalna, czytelna nie tylko dla młodego pokolenia, które "nadaje na podobnych falach", Ale to chyba ich rówieśnicy powinni przede wszystkim recenzować ten spektakl, bo dla starszych, wiele rzeczy może tu być sztucznych, nie na miejscu - a dla nich to wszystko właśnie tworzy jakaś całość. Chaos fantastycznych marzeń, możliwości, ale również frustracji i lęków.
R
Dwa słowa ode mnie.
Trochę dyskutowaliśmy po przedstawieniu, omawiając różne naszym zdaniem pomysły, które tu się udało, i te trochę od czapy. Jak dla mnie to było ich tak pół na pół. Czy to źle? Niekoniecznie. W końcu ta grupa jest na początku swojej drogi, dostała szansę, którą dobrze wykorzystują. Oparcie przedstawienia w dużej mierze na ruchu, a nie tylko na słowie, okazało się dobrym kierunkiem. Dzięki ta ich próba buntu jest bardziej uniwersalna, czytelna nie tylko dla młodego pokolenia, które "nadaje na podobnych falach", Ale to chyba ich rówieśnicy powinni przede wszystkim recenzować ten spektakl, bo dla starszych, wiele rzeczy może tu być sztucznych, nie na miejscu - a dla nich to wszystko właśnie tworzy jakaś całość. Chaos fantastycznych marzeń, możliwości, ale również frustracji i lęków.
R
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz