poniedziałek, 22 lutego 2016

13 pięter - Filip Springer, czyli wcale nie windą, ale po schodach i to w jedną stronę

Zdjecie 2_600x371

"Miedzianką" Filip Springer podbił moje serce i bardzo ciekaw byłem jego kolejnych książek. Dwa inne tytuły czekają w kolejce, ale na DKK trafiła propozycja "13 pięter", która mnie bardzo ucieszyła. I co?
I powiem tak: literacko nie powala, ale temat, cholera taki, że i tak ten reportaż wali po głowie. Tym razem to lektura dużo mniej przyjemna (choć i tam przecież nie było słodko), ale i jakoś tak po ludzku przegadana - dużo w niej fragmentów wstrząsających, lecz są i takie, które najnormalniej w świecie po prostu nudzą.
13 pięter jako historia pewnego polskiego problemu. Fundament to zapiski na temat dwudziestolecia międzywojennego i tego jak odradzające się państwo radziło sobie z marzeniami swoich obywateli o własnym dachu nad głową. Potem wielki temat przemilczany (a szkoda, bo aż by się chciało przyjrzeć temu jak PRL wiele budował i jakiej to było jakości) i wkraczamy w czasy nam współczesne. Czemu właśnie rok 89 dla Springera był tu początkiem rozważań na serio i opowiadania ludzkich dramatów? Spytajcie autora. Ale nawet jeżeli doszukacie się pewnych sympatii ideologicznych autora i będziecie mieli swoje przypuszczenia co do 100 procentowej obiektywności wszystkich jego spostrzeżeń, nie przekreślają one w żaden sposób tej lektury. Jej wartością jest to, że drażni, wkurza, pokazuje problem i trochę naszą bezradność na dziś, zmusza do myślenia czy rzeczywiście jest z tej trudnej sytuacji jakieś wyjście. Z dnia na dzień wieloletnich zaniedbań nie da się wyplenić ani naprawić, ale czy jest szansa na to, żeby myśleć długofalowo i szukać ulg, rozwiązań prawnych, które zaprocentują za lat 10?



Dach nad głową kosztuje. Ponieważ mieszkań jest niewiele, a ludzie szukając pracy, osiedlają się w miastach, gdzie w dodatku ceny są wyższe, to jeszcze bardziej utrudnia zdobycie własnego lokum. Wynajmować? Brać kredyt? Mieszkać kątem u znajomych? Czemu pracując nie stać nas na to, żeby zapewnić sobie godne warunki do egzystowania, jakiś kąt dla rodziny? Czemu trzeba podpisywać umowy, które są niczym pętla na szyję, którą potem czujemy nawet  40 lat, zastanawiając się, czy się zaciśnie, czy jednak nam się uda?
U Springera podział na tych, którzy marzą o własnym M-... (tu wpisz liczbę) i tych, którzy próbują zbić kapitał na ich marzeniach (robiąc ich przy okazji w balona) jest dość wyraźny. I może trochę szkoda, że aż tak, ale rozumiem, iż to taka koncepcja na podniesienie ciśnienia czytelnikowi. W końcu kogo by krew nie zalała gdy czyta o czyścicielach kamienic, naciągaczach z banków, czy nieuczciwych deweloperach. W końcu mieszkanie ma być jakimś przywilejem czy też naszym prawem jeżeli chcemy tu pracować i żyć?
Ta książka naprawdę może zaboleć. Bo nawet jeżeli komuś uda się przymknąć oczy na pierwszą część i powiedzieć, że: to już historia, to idę o zakład, że przy drugiej części zrozumie pewne podobieństwa. Czy zachwyty nad spółdzielniami socjalistycznymi czy też TBS-ami są jedyną drogą naprawy sytuacji - tego pewnie nie rozstrzygniemy, ale to może i wartość tej pozycji, że stawia pewne pytania i pokazuje, że nawet jeżeli są jacyś idealiści, którzy szukają rozwiązań, często są oni u nas spychani na margines.

2 komentarze:

  1. Tylko że autor bynajmniej nie gloryfikuje rozwiązań z PRL. Myślę, że pomija ten okres milczeniem, gdyż nie była to sytuacja normalna. Sądzę, że część o II RP ma za zadanie pokazanie, jak wyglądała sytuacja mieszkaniowa w kapitaliźmie lat XX i XXX, i skontrastować ją z tym, co jest dziś. A co jest wszyscy wiedzą. Pewne rozwiązania funkcjonują po sąsiedzku- w Niemczech, Danii czy Szwecji. I na pewno funkcjonowałyby i w Polsce, ale do tego potrzeba woli politycznej, której żadna partia dotąd nie okazała. No i trzeba by może przestać wydawać pieniądze publiczne na różne głupoty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a czy ja napisałem, że gloryfikuje rozwiązania z PRL? Napisałem, że przemilcza, gdy tymczasem trudno pisząc o sytuacji w 89 abstrahować od tego z czym zaczynaliśmy. Na pewno gloryfikuje trochę działania Warszawskiej Wspólnoty Mieszkaniowej, choć pozytywnych przykładów pewnie można by znaleźć więcej. I nie do końca też zgadzam się z nim, że tak łatwo udałoby się przenieść wzory z państw o których piszesz, że rozwiązałyby sytuację od ręki. Po prostu mentalność ludzi jest inna, zupełnie inne tradycje w gospodarowaniu mieszkaniami. Ale autor stawia ciekawe tezy i warto je samemu przemyśleć.

      Usuń