Teatr Collegium Nobilium jest miejscem szczególnym na kulturalnej mapie Warszawy. Idąc tutaj ma się pewność, że przed spektaklem da się zauważyć biegających po korytarzach studentów Akademii Teatralnej, później - na scenie - rewelacyjne przedstawienie, zaś po nim – tłumy widzów, do których młodzi artyści garną się po dobrze wykonanej pracy! Niespotykane nigdzie indziej, ale aż miło popatrzeć!
Zabawne, ale po „Barbarzyńcach”
miałem pewność, że na cokolwiek pójdę do Akademii Teatralnej, będę zadowolony. I
nie zawiodłem się. Twórcy „Awantury w Chioggi” zadbali, aby dyplom studentów
czwartego roku wydziału aktorskiego wypadł doskonale.
Komedia Carlo Goldoniego została
fantastycznie przełożona przez Jerzego Jędrzejewicza, co - przy dodaniu nutki
reżyserskiego konceptu – sprawiło, że nie tylko przeniesiono wydarzenia do lat
60. XX wieku, ale też uczyniono tekst niezwykle aktualnym także dzisiaj! Dyskretne
aluzyjki, misternie wplecione konwencje telewizyjne (scena podpatrywania
sąsiadów niczym w ekranie telewizora – majstersztyk!), niektóre zachowania,
słowa, wszystko to, bez szkody dla literackiego pierwowzoru, nadało komedii
współczesnego charakteru, stając się atrakcyjne dla aktorskiej młodzieży i
bardzo efektowne dla publiczności!
Reżyser Waldemar Śmigasiewicz nie tylko tchnął w tekst Goldoniego świeżość, ale dzięki umiejętnemu nakreśleniu bardzo zróżnicowanych charakterologicznie postaci nadał mu oryginalnego i wiarygodnego przekazu. Trzeba to podkreślić, że aktorzy zostali znakomicie dobrani do ról, każdy tu jest inny, zarówno pod względem cech fizycznych, jak i stosowanych środków ekspresji. Mamy więc przekorne kokietki i znudzone matrony, biednego rybaka i bogatego, nieco egzaltowanego lowelasa, komicznego sędziego i pełnego lokalnego, włoskiego kolorytu ojca rodziny. Zestawieni razem tworzą coś na kształt wieży Babel, w której mieszają się nie tylko języki, ale i pomysły, a przede wszystkim plotki i ploteczki. A przecież to właśnie dzięki plotce niewiele znaczący epizod urasta do miary problemu, przez który rozpadnie się niejeden związek…
Wszystko zaś dzieje się w
niewielkim, portowym miasteczku, którego ulice są miejscem spotkań kumoszek. Mężczyźni
na morzu, a panie się nudzą. Niewinne rozmowy, tu i tam szepnięte słówka,
dyskretnie wtrącane uwagi o różnicach klasowych, wywołują w paniach, od
najmłodszej siostry po najstarszą matkę – typową do przewidzenia agresję.
Kłótnie z każdą minutą przybierają na sile, pomysły na intrygi rodzą się w
głowach dam, atmosfera gęstnieje, by po powrocie mężczyzn z połowu przerodzić
się w otwartą wojnę rodów i jednostek. Co będzie musiało się wydarzyć, żeby to
wszystko rozplątać?
Jednym z ważniejszych bohaterów przedstawienia są tutaj: scenografia oraz
kostiumy. Już od pierwszej sekundy widzów uderza uroda aktorek, podkreślona
różnymi - a jakże, skoro i charaktery tak odmienne – kreacjami. Mamy więc
piękne koronki, zwiewne halki, seksowne sukienki i wszechobecne szpilki. Ech,
ta kobiecość w śródziemnomorskim stylu! Jedna tylko Checca, jakby dla
odróżnienia od pozostałych, przyodziana została w baleriny. Stroje będą w
widowisku bardzo ważne, mają kusić (oj, dzieje się, dzieje!), stają się
przedmiotem, nad którym kobiety znęcają się w chwilach wzruszeń, symbolizują
nastroje i emocje, którymi powodowane są zachowania postaci. A wszystko to na
podwórkach i we włoskich domach. Pięknie wymalowane tło nie pozostawia złudzeń -
oto Wenecja Euganejska! A przecież są jeszcze znakomite kostiumy panów! Tu
również każdy otrzymał strój skrojony na miarę charakteru swojego bohatera!
No i rekwizyty! Nie ma ich wiele, ale to największa zaleta. Każdy bowiem
szczegół jest znaczący. Ryby wywołują salwy śmiechu (ta maleńka ma swoją własną historię – no i musiałem ją obejrzeć po spektaklu!), karafka z
winem symbolizuje dobicie targu, rower – przybysza z daleka, pieczona dynia
(oj, czy to przypadkiem nie były suszone morele?) jawią się jako zakazany owoc.
Kamień, nóż czy bańki mydlane, każdy rekwizyt jest głęboko osadzony w treści
przedstawienia, ma ogromne znaczenie dla przebiegu akcji, nic nie jest
przypadkowe. Pięknie! Joanna Adamkiewicz - Wolniak spisała się na medal!
Do tego muzyka i światło! Światło
wydobywa z kolejnych scen ich największy czar. Raz migotliwie symbolizuje
telewizor, innym razem subtelnie muska twarze aktorów, dodając im
tajemniczości, by w scenach kłótni i sporów przybierać na sile. A muzyka? Poezja! Ilustruje w sposób
nienachalny to, co dzieje się w Chioggi. Dodatkowym walorem jest odśpiewana na
głosy XVIII-wieczna anonimowa pieśń z regionu weneckiego - Aldona Krasucka wykonała
ze studentami wspaniałą pracę, to, co usłyszeliśmy, było wprost doskonałe! Nikt
się nie przyczaił, słychać było każdego, jak pięknie współistnieje w tej pieśni.
Trudno stwierdzić, które sceny
podobały mi się najbardziej. Przekomarzania pań czy walki kogutów w wykonaniu
panów? Przekomiczne zachowania Padrona Fortunato czy sprytne zagrania Donny
Libery? A może udający powagę Isidoro? Nie! Wszyscy byli wspaniali, w
zestawieniu tak odmiennych postaci, różnych typów ludzkich osiągnięto efekt
przedziwnej synergii! Widowisko ma w sobie moc, dzięki której widzowie
zapominają o wszystkim, co znajduje się przed drzwiami teatru. Wtapiają się we
włoskie tło, stają się uczestnikami waśni i sporów, głośno (oj, tak!) kibicują
swoim faworytom! To się w teatrze nieczęsto przytrafia! Czyżby tutaj zawsze!
Najważniejsze
jednak, że aktorzy wypadają znakomicie. Gdzieś w tym wszystkim jeszcze
pobrzmiewa nutka młodzieńczego szaleństwa, taka doza fantazji, która z jednej
strony dodaje młodym odwagi i zmusza, by dać z siebie wszystko, z drugiej zaś
powoduje momentami wrażenie, że jeszcze aktorzy nie panują do końca nad sobą.
Marudziłem po wyjściu (ale to takie tylko delikatne marudzenie), że momentami
zgrzytał mi ruch sceniczny, gdy aktorka przechodząc z miejsca na miejsce, nie
czyniła tego z gracją wymaganą przez sytuację. To jednakże niuanse, wrażenie
bowiem robią wszyscy młodzi aktorzy wspaniałe! Zatem – po kolei:
Martyna Trawczyńska: jej Donna Libera
to pełna włoskiej pasji kobieta, która potrafi uwieść każdego mężczyznę. Drgają
w niej nuty niespełnienia, czuje się samotna, z jednej strony targana
namiętnościami, panować musi przecież nad rodziną, wszak pozory zachować trzeba!
Dla dobra bliskich nie cofnie się przed niczym, będzie oszukiwać, kłamać. Jest
w niej coś dystyngowanego, co z połączeniu z wyrazistym kostiumem (i tymi
czerwonymi ustami) daje wcale udany mariaż. Dziś odnalazłem w aktorce pokłady
talentu komediowego, czego się nie spodziewałem, zatem: wielkie brawa!
Dodatkowy plus: tylko w TCN można zobaczyć aktorów biegających po korytarzach z
obłędem w oczach. Martyna nie widziała świata, była tak skupiona i spięta, że
bałem się, co będzie dalej. To jednak profesjonalistka. Na scenie była już
Donną Liberą, bez grama pozy czy nerwowości. Tak się powinno grać! A scena
przesłuchania, w której udaje niemowę? Reakcja publiczności, szaleńcza radość,
mówiła wszystko. Sukces!
Hanna
Wojak jako Donna Pasqua emanuje kobiecością w najbardziej mocnym z dopuszczalnych
wydań. Nie popadając w karykaturę tworzy silną, pewną siebie włoską kobietę,
wykorzystującą w prywatnych rozgrywkach z mężczyznami swoją najsilniejszą broń -
urodę. Etatowa kusicielka! Znakomicie sprawdza się w rolach komediowych,
rysowanych grubą kreską, takich, w których trzeba puścić oko do widza. Bazując
na seksownym kostiumie portretuje kobietę tyleż namiętną, co niebezpieczną,
taką, która nie cofnie się przed niczym, żeby młodszą rywalkę wyrzucić z gry.
Justyna Kowalska – moja faworytka!
Lucietta w jej wykonaniu chyba najbardziej różni się od Pritykiny, którą
aktorka kreowała w „Barbarzyńcach”. Tutaj widać, że dziewczyna ma bardzo dobry
głos, świetną dykcję, a przede wszystkim – jej uroda jest tylko punktem wyjścia
do zbudowania głębokiej psychologicznie postaci. Starsza siostra, która za
wszelką cenę chce młodszej pokazać, że jest lepsza, zazdrosna, przeraźliwie
samotna, do szaleństwa zakochana w Titta-Nane, wszystko to buduje nieco
lżejszymi środkami wyrazu. Umie znakomicie dozować napięcie w dialogach z
partnerami. Niezwykle wdzięcznie porusza się po scenie, wszystko to sprawia
wrażenie, że Justyna gotowa jest już, by iść w świat i podbijać scenę. Bardzo,
bardzo dobra rola!
Checca w wykonaniu Weroniki Humaj również imponuje aktorstwem. Postać ta zbudowana jest na lęku przed innymi, na postawieniu dziewczyny w roli wciąż pogardzanego Kopciuszka. Weronika znakomicie oddaje niewinność źle traktowanego podlotka, ale także siłę outsiderki, która o swoje szczęście będzie się musiała przez całe życie bić! Ktoś to genialnie wymyślił, by dać Checce delikatniejszy kostium, inne buty, to sprawia, że widownia utożsamia się z jej problemami i szczerze kibicuje. Siniak na nodze dodaje aktorce prawdziwości, natomiast umiejętność przechodzenia z reakcji dramatycznie silnych do dziewczęco infantylnych („Kekinka, Kekusia…”) pozwala Weronice sugestywnie oddawać postaci o skomplikowanej, pogmatwanej osobowości. Talent!
Checca w wykonaniu Weroniki Humaj również imponuje aktorstwem. Postać ta zbudowana jest na lęku przed innymi, na postawieniu dziewczyny w roli wciąż pogardzanego Kopciuszka. Weronika znakomicie oddaje niewinność źle traktowanego podlotka, ale także siłę outsiderki, która o swoje szczęście będzie się musiała przez całe życie bić! Ktoś to genialnie wymyślił, by dać Checce delikatniejszy kostium, inne buty, to sprawia, że widownia utożsamia się z jej problemami i szczerze kibicuje. Siniak na nodze dodaje aktorce prawdziwości, natomiast umiejętność przechodzenia z reakcji dramatycznie silnych do dziewczęco infantylnych („Kekinka, Kekusia…”) pozwala Weronice sugestywnie oddawać postaci o skomplikowanej, pogmatwanej osobowości. Talent!
Byłem zdziwiony, ale tym razem najmniej
podobała mi się Joanna Kuberska. Orsetta, którą nam zaprezentowała, jest równie
ciekawa, jak pozostałe kreacje kobiece, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że
wyznacznikiem jej osobowości jest przede wszystkim wyrazista uroda. Powłóczyste
spojrzenia, pewien rodzaj dojrzałości, widziałem to już wcześniej w wykonaniu
Joanny i spodziewałem się, że pokaże się tym razem z nieco innej strony. Faktem
jest jednak, że młoda aktorka jest niezwykle świadoma swoich walorów i
umiejętnie z nich korzysta. Dwukrotnie sama zdziwiona była siłą swojej gry, gdy
zbyt dobitnie postawiony ruchem akcent wytrącił ją z równowagi. Poza tym – było
całkiem nieźle. Miała być wyrachowana Orsetta – i była!
Ciekawą postacią jest też córka pana
Vincenzo (w tej roli Martyna Dudek). Dziewczyna z - jak to się mówi - zupełnie
innej bajki. Dystyngowana, pewna siebie, stosuje zupełnie inne środki, gdy chce
coś zdobyć. Niezależnie od miejsca i chwili, jest zawsze kobietą z innej sfery.
Imponuje, w naturalny sposób roztacza aurę wyższej sfery. O ile mniej mi się
podobała w „Barbarzyńcach”, tutaj jest znakomita.
Panie zatem dały radę, a panowie?
Moim absolutnym królem przedstawienia (nikt nie był tu lepszy!) stał się Szymon
Roszak. Padron Fortunato w jego wykonaniu
nie tylko znacznie przekracza granicę wieku aktora, daje wrażenie absolutnego
panowania nad postacią, ale też ujawnia niespotykane zacięcie komediowe. Gdyby
nie fakt, że mamy do czynienia ze studentami, byłbym pewien, że to gość przedstawienia –
uznany już aktor. Zdolność Szymona do modulowania głosu jest niezrównana, ma
przy tym wyrazistą mimikę, a wszystko to składa się na coś w rodzaju aktorskiej
perełki tego przedstawienia. Dla Padrona Fortunato warto było przyjść do Teatru
Collegium Nobilium! Jako mąż, ojciec i woźny jest po prostu mistrzem „Awantury…”!
Ukłony!
Pozostali panowie również wypadli
znakomicie, stanowiąc pod względem umiejętności perfekcyjną przeciwwagę dla
dział, które wytoczyły aktorki! Beppe w wykonaniu Macieja Cymorka jest
chłopięco zakochany, daje się wciągnąć kobietom w ich grę, czego efektem jest późniejsza
znakomita scena z koszem. Kto nie widział, niech kupuje bilety - to trzeba
zobaczyć. Na plus aktorowi należy zapisać także świetny, niski głos. Maciejowi
obciąłbym tylko włosy i z miejsca obsadziłbym go w roli Titta-Nane.
Jeśli
już o Titta-Nane mowa - Kamil Szklany jako obiekt westchnień plotkujących
włoskich kumoszek wypada bezbłędnie. Z jednej strony – młody gniewny, z drugiej
romantyk. Żywiołowy, nie odpuści, gdy czuje, że dzieje się coś, co splamiłoby
jego honor. W obronie ideałów gotów jest na największe poświęcenia. Porywczy,
gdy walczy, to na śmierć i życie. Duży talent komediowy, gdy w przypływie szału
podnosi zbyt wysoko głos (nie wiadomo, czy w zamierzony sposób), uzyskuje
efekt, którego wymaga konwencja sztuki. Oczyszczenie atmosfery z nagromadzonego
napięcia to głównie wtedy jego zasługa. Titta-Nane tak, jak jest obiektem
westchnień mieszkanek Chioggi, tak może być również ulubieńcem publiczności. W
jego grze szukałbym jednakże odrobiny poskromienia emocji. Tak czy owak –
jestem pod wrażeniem.
Kolejną wyrazistą postać stworzył
Jakub Gawlik. Niby w kostiumie z epoki, niby tak odległy, a Tofollo jest bardzo
współczesnym symbolem człowieka wyrzuconego poza grupę. Jego strach jest
autentyczny, nie sposób identyfikować się z bohaterem Jakuba. Tofollo nie zasługuje
na to, co go spotyka. Nikt na widowni nie życzy mu źle. To zasługa aktora,
bowiem można było tę postać zagrać na kilka co najmniej sposobów. Tofollo
prowadzony jest jednak najciekawszą z interpretacyjnych dróg. Cudownie!
No i wreszcie – Filip Milczarski
jako Isidoro. Gdy pojawia się na scenie – widownia reaguje ekstatycznie.
Najwyraźniej student jest jednym z najwyrazistszych na roku. Ma prawo się podobać,
trudną rolę człowieka, który będąc rozjemcą ma być zarazem śmiertelnie poważny,
ale też komediowo zabawny, Filip opiera na swoim intrygującym głosie oraz
mimice. Plastyczna twarz pozwala na wiele, ma jednak tę wadę, że widać na niej
także wewnętrzne emocje aktora, który – rozpraszany przez publiczność –
wychodzi z roli na sekundę, dwie, by po chwili fantastycznie do niej powrócić (
widać to jednak!). Cudnie wypadają jego sceny przesłuchiwania świadków,
rowerowa niezręczność z dwiema chcącymi koniecznie równouprawnienia w
przesłuchaniach kobietami przedstawiona
została z fajerwerkami!
Występujący gościnnie jako Padron
Toni Maciej Więckowski z wielkim wyczuciem staje się częścią zespołu. Tak jak zazwyczaj
w takich wypadkach, nie oceniam roli (bo nie wypada czynić takich porównań),
jednak serdecznie dziękuję za okazane młodemu pokoleniu wsparcie.
Dyplom studentów Akademii Teatralnej
im. Aleksandra Zelwerowicza pokazuje, jak wielu utalentowanych młodych ludzi pojawi się już
niedługo w polskim teatrze i kinie. Oby udało im się znaleźć swoje miejsce w
kulturze, bo na pewno na to zasługują. Mógłbym tu jeszcze wiele miłych słów
powiedzieć, ale najważniejsze jest to, że wieczór z „Awanturą w Chioggi” znów okazał się jednym z
najprzyjemniejszych wydarzeń miesiąca!
Brawo
młodzi!
Sakis
Sakis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz