W cyklu BAGAŻE KULTURY 31 stycznia 2016 r. w
Teatrze Żydowskim odbyło się spotkanie poświęcone pianiście Władysławowi Szpilmanowi. Gośćmi Remigiusza
Grzeli byli tym razem – żona kompozytora Halina Szpilman oraz Krzysztof
Jakowicz – znany skrzypek.
Od
Haliny Szpilman dowiedzieliśmy się, że książkową historię Szpilmana poznała
zanim sam kompozytor wyjawił jej pogłębioną wersję w rozmowach prywatnych.
Przyznała, że ludzie zawsze byli zdziwieni, że człowiek tak pełen wigoru,
dowcipny, mający dobry kontakt z ludźmi, mógł mieć w sobie tylko emocji,
opisanych przecież w książce. Małżonka kompozytora wskazała, że jego
największym dramatem życiowym nie tyle była wojna, co utrata rodziny. Przez
całe życie borykał się z tym problemem i miewał chwile depresji, pogłębiające
się szczególnie, gdy zabrakło już zajęć zawodowych, które skutecznie zaprzątałyby
jego uwagę.
Ukrywał
się długo na Mokotowie, to muzyka ratowała go w chwilach zwątpienia i pomagała
przetrwać. Jak podkreślił Krzysztof Jakowicz - Szpilman grał tak, jak dziś nikt
już nie gra- opuszkami palców, delikatnie, z wielką wirtuozerią.
Zdarzało
się, że zapadał na depresję. Takie dni, gdy walczył ze wspomnieniami, których
nie artykułował, były szczególnie trudne dla jego współpracowników. Po paru
dniach zwykle wracał do siebie. Potrafił wspaniale żartować, powiedział kiedyś,
że ma 50% pewności, że prześpi się z Sophią Loren. Spytany o szczegóły
wyjaśnił: no bo przecież ja bardzo chcę…
Podobno
szczególną stratą było dla Władysława Szpilmana to, że jego siostra Halina
zginęła w tak młodym wieku. Była młodą dziewczyną, nie wykazującą
zainteresowania sprawami rodzinnymi, grała na fortepianie, jednak nie miała
tylu możliwości rozwoju. Nie ułożyła sobie jeszcze życia, a gdy wybuchła wojna,
na wszystko było już za późno.
Jak
tłumaczyła wdowa po kompozytorze, dzieci poznały same historię ojca. W domu nie
rozmawiało się o niej. Brak było nawet zdjęć. Dopiero w 1957r. w Buenos Aires u
ciotki znalazło się sporo zdjęć rodziców Szpilmana. To tak, jakby przywrócono
ich pamięć. Nadal jednak rozmowa o tym, co się stało, była dla wszystkich zbyt
trudna. Nie było mowy nawet o tym, by wspominać najtrudniejsze wojenne chwile z
przyjaciółmi, którzy wówczas pomagali Szpilmanowi (m.in. z Andrzejem Boguckim,
z jego żoną czy Czesławem Lewickim).
Sama
małżonka Władysława Szpilmana również miała dość trudną historię własnej
rodziny, bowiem ojciec – prezydent Radomia – przeżył 11 lat katorgi w ZSRR, a
do tego jeszcze kilka lat w więzieniu. W czasie wojny jego żona została sama z
dwiema córkami, wypędzona zresztą z własnego domu. Wszyscy jednak przeżyli.
Halina jako 15-latka pracowała w getcie. To zabezpieczało przed wywiezieniem do
Niemiec na roboty. Była najpierw krótko pracownikiem fizycznym, później
kasjerką. Szef - zły Gestapowiec z Argentyny, siejący postrach, wyżywał się na
podległych mu pracownikach. Halina zapamiętała jednak najbardziej swój strach
przed jego czapką, która miała na otoku czaszkę.
Zapytana,
czy imponowała mężowi swoją grą na fortepianie, żona kompozytora zaśmiała się,
że owszem - uczyła się gry na fortepianie, bo tak wypadało, ale mężowi nie
grywała, sama zresztą wybrała medycynę jako swoją drogę. Była dla męża jednak
cenną podporą, ponieważ potrafiła bezszelestnie przerzucać kartki z nutami, co
wielokrotnie wykorzystywał.
Krzysztof
Jakowicz, snując opowieść o Szpilmanie, wskazał na ich pierwsze spotkanie. Mówił,
że dopiero po latach zrozumiał, że ten był jego mistrzem. Przypomniał, że
Szpilman, podobnie np. jak Glen Gould, podczas gry nucił sobie lub nawet śpiewał.
W przeciwieństwie do nich natomiast maestro Jerzy Maksymiuk zalepiał sobie
podobno usta plastrem.
Dowiedzieliśmy
się też m. in., że Szpilman cenił Artura Rubinsteina za osobowość i talent.
Miała jego dwa zdjęcia z dedykacjami. Pierwsza dedykacja zapisana była słabym
tuszem, który pod wpływem słońca całkiem wypłowiał, na szczęście druga
przetrwała. Lubił też Marię Fołtyn, o której mawiano, z uwagi na propagowanie twórczości
kompozytora, że jest „wdową po Moniuszce”.
Krzysztof
Jakowicz opowiadał też, że Władysław Szpilman rozumiał się bez słów z
Bronisławem Gimplem. Spotykając się po kilku latach, panowie potrafili zasiąść
do fortepianów i grać tak, jakby ćwiczyli razem bez przerwy. Mieli podobną
muzykalność. Skrzypek przytoczył też anegdotę, jak to kiedyś podczas koncertu Szpilman
zapomniał frazy i zaczął improwizować, po czym Janusz Ekiert określił, że to
było zjawiskowo zagrane. Pikanterii sprawie dodało, że tego dnia umarł Stalin.
Grzegorz Fitelberg – dyrygent Wielkiej Orkiestry w Katowicach – tego dnia
przyleciał ze Stanów Zjednoczonych, przyszedł do orkiestry i zaczął opowiadać o
wielkim przyjacielu, który właśnie umarł. Wszyscy byli zszokowani, a on dokończył,
że to Prokofjew! Bo i on tego dnia umarł! A na koniec nachylił się do skrzypka
i mówi: podobno jeszcze ktoś umarł?
Podczas
spotkania opowiedzianych zostało tyle filmowych historii z życia kompozytora,
że tego wszystkiego wydaje się aż za dużo jak na życie jednej osoby! Nie
mówiono jednak tylko o wojnie. Ciekawa historia dotyczyła horoskopów stawianych
przez współpracownika Władysława Szpilmana - Wrońskiego. Ten, gdy kompozytorowi
narodziło się dziecko, powiedział, że z horoskopu wynika, iż dziecko będzie zdrowe.
Lekarze przepowiadali jednak poważną wadę serca. Żona stwierdziła, że przecież
horoskop nie jest świadectwem zdrowia i nakazała mężowi: rób co chcesz, ale
lekarza załatwić trzeba. Ten przybył, zbadał dziecko, poobserwował dom, w
którym wszystko się działo i postawił dosadną diagnozę: Żona zwariuje, dziecko
będzie głuche, ale wady serca nie ma… Horoskop Wrońskiego wskazywał też np.
Krzysztofowi Jakowiczowi, że najlepiej grał będzie dopiero po sześćdziesiątce.
I tak jest - tyle, że jak sam skrzypek wyjaśnił, dzieje się tak dlatego, że o
wiele więcej teraz ćwiczy, żeby horoskopowi pomóc.
Mnie
najbardziej zapadła w pamięć historia snu, który kompozytor miał , gdy ukrywał
się w jednej z kamienic w czasie wojny. Przyśniła mu się matka, która grała
marsza żałobnego. Muzyk obudził się i natychmiast uciekł na dach budynku. Nie
minęła chwila i w budynku pojawili się Własowcy, którzy zrujnowali całą jego
kryjówkę w dość dobrze zachowanej łazience. Musiał więc stamtąd uciekać…
Przypomniano też znaną z „Pianisty” autentyczną scenę spotkania w budynku przy Al.
Niepodległości 223 Wilma Hosenfelda. Co najbardziej zaskakujące, fortepian, na
którym grał dla niego Szpilman, przetrwał wojnę. Hosenfeld również przeżył,
choć trafił do radzieckiej niewoli. Szpilman starał się mu pomóc, jednak nie
udało się…
Halina
Szpilman przypomniała też życiowe credo artysty, który mawiał, że trzeba być
dobrym i przyzwoitym człowiekiem i przede wszystkim nie kłamać.
Sakis
I tu można obejrzeć spotkanie:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=3KdgoB3wfIo
I am so glad to visit this blog.This blog is really so amazing
OdpowiedzUsuń