środa, 10 lutego 2016

Brooklyn, czyli film w swojej zwyczajności wyjątkowy

 Wczoraj całodniowa wyprawa do Krakowa (dzięki ekipo!), trudno więc zachowywać przytomność umysłu i pisać. Na szczęście poratowali mnie recenzjami: Włodek i Dorota. Ta ostatnia pisze o nadchodzącej premierze, którą obejrzała w ramach cyklu Kino na obcasach (podobno nie dość, że fajne pokazy, to panie z upominkami wychodzą :)). Oboje dziękujemy Multikinu za zaproszenia na seans - wielokrotnie Wasze wydarzenia to źródło przedpremierowych lub lub nawet nigdzie indziej nie dostępnych seansów! Zaglądajcie na ich strony, bo warto.
A od jutra znów władzę na blogu (przynajmniej na kilka dni) przejmuję ja. Możecie nawet (jeżeli chcecie) mieć wpływ na kolejność notek - o czym najpierw pisać? Planeta singli, Dziewczyna z portretu, Moje córki krowy, Janis, coś muzycznego, czy jednak książki? A może wystawa Van Gogha?
Na Brooklyn, nawet bez recenzji Doroty też się wybieram, ale jeszcze bardziej zaostrzyła mój apetyt. Może z żoną albo z rodzicami? Poprawka - już byłem. I zgadzam się z opinią Doroty. Niby banalne, ale i wzruszające. Dla mnie najciekawszy był nawet nie sam dylemat sercowy, ale ta wielka tęsknota za krajem, za rodziną. Jak zacząć nowe życie zupełnie od zera? No i rzeczywiście - w zestawieniu ze Spotlight, ciekawie wypada wątek księdza i roli kościoła, który pomaga jak potrafi i jest niczym dobry wujek, który zna każdego i pomaga jak potrafi...

Wczoraj wieczorem obejrzałam film pt „Brooklyn” (reż. John Crowley, poprzednio reżyserował m.in. serial Detektyw) i właściwie od wczoraj dużo o nim myślę i rozmawiam. Choć to taki zwykły film. Nie ma w nim żadnych fajerwerków, nikt nie stacza walki z niedźwiedziem, nie ma mrożących krew w żyłach pościgów samochodowych, nie ma ociekających sex appealem postaci, nie ma żadnych szokujących czy kontrowersyjnych scen.
Jest to film zwykły w dobrym tego słowa znaczeniu. Zwykły bo o zwykłych ludziach i opowiadający o zwykłych emocjach, które każdy z nas przeżywa – o miłości, tęsknocie, patriotyzmie (w dobrym tego słowa znaczeniu), o trudnych wyborach przed jakimi staje człowiek.

Jest to film, ciepły, wzruszający, mądry, pozytywnie nastrajając do ludzi do życia.. Przez pierwsza połowę filmu siedzi się cały czas z uśmiechem na twarzy, w drugiej części pojawia się wzruszenie, niektóre osoby obecne na sali ukradkiem ocierały łzy.
Moja siostra z która oglądałam film powiedziała – „dziś już nie robi się takich filmów”, zapewne miała rację. A szkoda bo widać, że takie filmy wciąż są potrzebne i cieszą się uznaniem, mają swoich zwolenników – nominacja do Oscara, w kategorii najlepszy film, najlepsza pierwszoplanowa rola kobieca, najlepszy scenariusz adaptowany.
Wiele osób o takich filmach – mówi – kino kobiece, choć nie wiem co w tym filmie mogłoby facetom nie odpowiadać. Jestem przekonana, ze mój mąż też by go obejrzał z dużą przyjemnością
Myśląc o bohaterach stwierdzam, że są ukazani bardzo pozytywnie (no może z wyjątkiem sklepikarki z rodzinnego miasteczka głównej bohaterki) złośliwe współlokatorki, wredna gospodyni, zasadnicza szefowa – to tak naprawdę zwykli ludzie, którzy nie są źli tylko czasem po prostu fatalnie się zachowują.
Nasza główna bohaterka też nie zawsze zachowuje się w porządku, ale dobrze i wiarygodnie zbudowana postać, powoduje, że potrafimy empatycznie wczuć się w jej dylematy.
Akcja filmu toczy się na początku lat 50 XX wieku w Irlandii i w Nowym Jorku. Towarzyszymy młodej irlandzkiej dziewczynie Ellis Lacey (w tej roli Saoirse Ronan pamiętana m.in. z Pokuty i Nostalgii Anioła) w podróży do Stanów Zjednoczonych w podróży za przysłowiowym chlebem. Towarzyszymy jej w tęsknocie, cierpieniu, szukaniu i znalezieniu swojego miejsca w nowym kraju, które ma być jej domem. I gdy wydaje się, że wszystko układa się już dobrze (oczywiście za przyczyna miłości), następuje zwrot, który zachwieje młodą bohaterką, tym co kocha, w co wierzy, czego pragnie, co jest dla niej najważniejsze.
Film ten zdobył już wiele nagród i nominacji do nich m.in. nagrodą Złotego Globu została uhonorowana Saoirse Ronan (najlepsza aktorka w dramacie). Poprawka - jedynie nominacja, a nie nagroda - dzięki Janek za zwrócenie uwagi :)

No i na koniec perełka, dla mnie odkrycie – Emory Cohrn (dotychczas mi nie znany) - grający chłopaka głównej bohaterki – Tony-ego. Tony to Włoch, mówiący po angielsku z pięknym włoskim akcentem. Uśmiechnięty, trochę nieporadny, zagubiony (ciągle te spodnie podciągnięte pod pachy), ale jednocześnie niezawodny, kiedy potrzeba zdecydowany, pewny. Cudowny w swej zwyczajności.

Może jakby streścić fabułę tego filmu to można by stwierdzić, że to banalna historia. Jednakże w żadnym punkcie ten film nawet nie ociera się o banał czy kicz.
Gorąco polecam zwłaszcza osobom, które chcą pozytywniej spojrzeć na świat.
Dorota


3 komentarze:

  1. Kompletnie nie zwróciłam wcześniej uwagi na ten film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a chyba warto. Może to nie będzie coś do zapamiętania na lata, ale ile jest w kinach filmów, które budzą tak ciepłe, pozytywne emocje?

      Usuń