Obiecywałem coś muzycznego i "naszło" mnie znów na gitarowe granie. I chyba to nie będzie koniec, bo już w nowościach upatrzyłem sobie kolejne krążki, które fajnie nakręcają. Tym razem z Deezera (czy muszę polecać?) płytka gorąca, bo zdaje się że wczoraj miała swoją premierę. I jak to zwykle bywa u mnie - kapela, której nazwa niewiele mi mówi, mimo że to nie debiut, mimo że byli niedawno na Orange Warsaw i zdaje się, że cieszą sporą popularnością. Ale to to już widzicie ze mną jest - na tyle rzadko słucham nowości, że nie koncentruję się na nowych nazwach, chyba że coś naprawdę zwróci moją uwagę (i zwykle dzieje się to dużo później niż reszta świata :)). Niech będzie. No wiec - dla mnie rzecz nowa, dla Was może i nie, ale jak choć jednej osobie wpadnie w ucho, a ich nie znała przed moją notką, będę się cieszył. Proszę Państwa - ot The Kooks.
Co mnie urzeka od pierwszego nagrania to chórki tworzące fantastyczny klimat w większości kawałków i naprawdę bardzo ciekawy wokal (bardzo mi pasuje do tych nagrań). Niby instrumentarium i różne rozwiązania muzyczne jak najbardziej nowoczesne, ale czuje się, że chłopaki czerpią też garściami z klasyki (niektórzy nawet doszukują się w tym Beatelsów), tu gdzieś charakterystycznie zaśpiewa gitarka, tu znów poczujemy się jakbyśmy słuchali klasycznych Stonesów. Blues, funky i nowoczesność. Ciekawa mieszanka. Jeżeli indie rock kojarzył Wam się głównie ze słodkimi banalnymi melodiami, które wlatują jednym i wylatują drugim uchem, to możecie się troszkę zdziwić różnorodnością pomysłów muzycznych na tej płycie. Od gitar, do elektroniki, od rocka (It was London) prawie aż po disco (We are electric).
Jak dla mnie - fajna energia. A singlowe Around Twon i Down dobrze wybrane!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz