Raczej ciekawostka muzyczna, niż płyta, którą można by polecić jakiemuś szerszemu gronu, ale ponieważ zbieram wszystko co wydaje i nagrywa Tomasz Budzyński, postanowiłem wspomnieć i o tej produkcji.
Gdy Armia i 2Tm2,3 coraz częściej wypuszcza się w trasę z koncertami akustycznymi i wydawało by się Budzy, trochę łagodniej (przecież solowe projekty mają niewiele muzycznie wspólnego z Armią), od czasu do czasu wciąż wraca mu chyba tęsknota do bardzo ostrego grania. Poprzedni krążek wydany pod nazwą Trupiej Czaszki (ale w innym składzie, chyba tylko Budzy został na wokalu), szokował zestawieniem turpistycznej poezji XVIII wiecznego Jezuity i punk rocka. W ubiegłym roku ukazał się drugi krążek, tym razem z autorskimi tekstami, chyba jeszcze bardziej odjechanymi niż pisane dotąd dla Armii. No i muzycznie - to jeden wielki łomot. Ciarki przechodzą, ale to nie jest płyta przyjemna, do długiego słuchania, do zachwycania się np. solówkami. Ściana dźwięku i bardzo oszczędne, hasłowe i pełne dziwnych neologizmów wykrzyczane teksty. Powracający temat śmierci i pytania o kierunek w jakim zmierza nasza cywilizacja, tak zadowolona z siebie, tak syta i nie lubiąca takich tematów. W wywiadach Budzyński mówił o tym: "Myślenie o śmierci przywraca człowiekowi jego prawdziwy wymiar - człowieczeństwo".
Nawet nie sądziłem, że po poprzednim krążku, może być jeszcze ostrzej. Skojarzenia z początkami Armii, albo z legendarną Siekierą, będą bardzo na miejscu. To nie jest melodyjny punk rock, jaki dominuje na naszych scenach współcześnie, ale raczej hard core - żadnych ozdobników, solówek, jedynie rytm i czysta, brutalna energia. A wśród nich jedynie dziwne przerywniki, jakby jedynie echo muzyki dochodzącej nas z innego świata...
Całość cholernie ciekawa, ale do zniesienia chyba tylko dla najbardziej zagorzałych fanów ostrej muzyki, bo jak dla mnie niestety jest zbyt monotonnie, kawałki po prawie zlewają się ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz