wtorek, 16 września 2014

Raj: miłość, czyli trylogia o cnotach, część 1


Chyba ze wszystkich trzech części trylogii, ten film przemówił do mnie najmocniej. Ulrich Seidl pokazuje nam zwykłych ludzi i ich świat wartości, świat wewnętrzny, które w zmieniającej się współczesności, są kompletnie inne od tego co były oczywiste jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Dodajmy: pokazuje Europejczyków, Austriaków, bo to widzi na co dzień. To lustro, które chwilami bardzo szczerze pokazuje różne wady, ale też jest trochę krzywym zwierciadłem, bo wszystko jest jakieś powiększone, wyolbrzymione. 
Czy można się spotkać z takimi zachowaniami, jakie pokazuje reżyser? Pewnie tak, ale nie jestem pewien czy aż na taką skalę jak to widzimy tutaj - że niby wyjazdy do kurortów w biednych krajach afrykańskich, to trochę bardziej zawoalowana forma seksturystyki. Dużo bardziej mnie ten film przekonuje jako dramat jednostki, niż jako jakaś społeczna analiza, choć trudno pewnie od niej uciec.


Oś fabuły stanowi historia Teresy, około 50-letniej kobiety, która po raz pierwszy w życiu wybiera się na wakacje do Kenii. Ekskluzywny ośrodek, wszelkie atrakcje podsuwane pod nos i na każdym kroku przemiła obsługa, opieka tubylców zatrudnionych w hotelu - po prostu raj na ziemi. Ale to raj dla wybranych. Bo tuż za ogrodzeniem, czy za liną wyznaczającą granice na plaży, jest już inny świat. Tam bogaci Europejczycy są wręcz atakowani przez nachalnie oferowanie usług - od kupna pamiątek, zorganizowania wycieczki, aż do delikatnie to ujmijmy "all inclusive", gdzie all można rozumieć dosłownie. Dojrzałe już panie, przy tuszy i nie koniecznie dbające o urodę (ale bez kompleksów) i pięknie zbudowani, młodzi chłopcy, którzy za możliwość wyciągnięcia pliku banknotów, zrobią wszystko. Nawet, dla tych bardziej naiwnych, są gotowi udawać gorące uczucie, zakochanie, które po prostu skończy się w momencie zakończenia turnusu. 

Można by sobie zadać pytanie kto bardziej cierpi w takich przygodach i relacjach, kto zadaje sobie głębsze rany. Ten kto wierzy, że musi w ten sposób zarabiać na życie, czy ten kto nie dostrzega na czym buduje swoje przywiązanie.
Fałszywy raj. Bo jeżeli komuś się wydaje, że ta kilkutygodniowa przygoda to nic złego, że każdy czerpie korzyści, jest naprawdę ślepy i głupi. 
I tu nie chodzi jedynie o to czy jesteśmy w stanie wpływać na sytuację w Afryce poprzez to jak wykorzystujemy nasze pieniądze, ale raczej to, jak przez takie postępowanie zmieniamy siebie samych. 
Powolne tempo, długie celebrowanie różnych obrazów, prawie dokumentalny klimat poszczególnych scen. To może chwilami drażnić. Ale mimo wszystko to ciekawy i godny polecenia obraz. Wart przemyślenia, nawet jeżeli u nas (choćby ze względu na zasobność portfeli) nie posuwamy się w naszym neokolonializmie aż tak daleko. Bo to film nie tylko o stosunkach Europa-Afryka, czy biedni-bogaci. To film o samotności i ogromnej potrzebie uczucia. I o tym, że człowiek w świecie konsumpcji i wołania o wolność od ograniczeń, po prostu się gubi.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz