czwartek, 11 września 2014

Kwiaty wojny, czyli dziewice, dziwki i grabarz

No tak, robię sobie jakieś plany o czym pisać, a potem sam wywracam wszystko do góry nogami - zwykle przez brak czasu. Jak się ma go mało, to lecę po szkicach według klucza: o czym napiszę najszybciej. No tak - zdecydowanie o "Kwiatach wojny" nie będzie się pisać długo...
Christian Bale, czyli Batman w chińskim filmie? Zhan­g Yimou  znany z różnych charakterystycznych produkcji z latającymi wojownikami i walkami w powietrzu (ja je nazywam komiksowymi), w poważnym filmie o zbrodniach wojennych Japończyków? To od początku zapowiadało się dziwnie. I taki był też ten seans. 


Z jednej strony dzieło ewidentnie propagandowe, uproszczone do bólu, z motywem super bohaterów męczenników ze strony chińskiej i potworami, zwyrodnialcami ze strony agresora, czyli Japonii. Nie mam zamiaru negować okrucieństw wobec ludności cywilnej ze strony armii cesarskiej. Nankin, w którym dzieje się akcja filmu, jest jednym ze sztandarowych tego przykładów. Ale w tej opowieści po prostu brak jest realizmu - to już nie jest jedynie podział na dobrych i złych, świętych i diabły, ale totalnie przerysowane i groteskowe sceny, w które nawet dziecko by nie uwierzyło. Takie szopki jak Rambo (czyli oni strzelają i nic, on jednym strzałem powala 10 wrogów), wydawało się, że odeszły do lamusa. 
Z drugiej strony, okrucieństwa popełniane przez Japończyków przedstawia się tu tak realistycznie, że to na pewno nie jest film dla młodego widza (czym można by np. tłumaczyć uproszczenia w niektórych scenach). Przemoc kontrastuje z niewinnością ofiar. Historia bowiem poświęcona jest grupie uczennic katolickiej szkoły, które schroniły się przed Japończykami w kościele. W tym samym miejscu ukryli się: pewien Amerykanin (grabarz z zawodu), który postanowił udawać księdza (bo tak bezpieczniej) i grupka kobiet z dzielnicy czerwonych latarni. Niby każdy myśli jedynie o sobie i chce chronić własną skórę, ale kto by nie uronił łzy i nie zlitował się na myśl o losie biednych młodych dziewcząt, które mogą wpaść w ręce potworów w mundurach. Wszystko jest więc przewidywalne, ckliwe, sentymentalne aż do bólu i jedyne co może się tu podobać, to nie tyle sama fabuła, co chwilami bardzo ładne zdjęcia. Dla widza zachodniego chyba sporym szokiem może być taka mieszanka liryzmu i piękna, ze sporą dawką realistycznej przemocy. Dla mnie największym minusem chyba jednak był totalny brak realizmu niektórych scen. Tego się nie zastąpi nawet najbardziej efektownymi ujęciami.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz