Rzadko się zdarza bym wśród premier filmowych tygodnia kilka miał już za sobą, ostatnio niestety nie jestem na bieżąco z nowościami. Notkę o "Omarze" znajdziecie bez trudu, a dziś, nie bez przyjemności o kinie familijnym.
Dlaczego spytacie? Ano wychowany jestem na Nienackim, Niziurskim, Bahdaju, nie tylko na lekturach, ale i na filmach. I przyznam, że do dziś nie mogę pojąć to się dzieje, że w tamtych dziwnych czasach można było kręcić dobre filmy dla dzieci/młodzieży, a dziś ze świecą takich szukać. Dominują kreskówki, albo filmy zza Oceanu, gdzie idole jedynie udają nastolatków, brak w tym wszystkim frajdy, ducha przygody. Żeby tak powstawało więcej produkcji takich jak "Magiczne drzewo"... Pomarzyć!
Ale oto na ekrany naszych kin wchodzi właśnie produkcja niemiecka, którą obejrzałem z przyjemnością wraz z 12 letnią córką, której też się bardzo podobało. Wreszcie coś "normalnego", a nie wciąż jakieś paranormale, magia i superbohaterowie. Przecież da się opowiadać ciekawe historie bez tych wszystkich otoczek.
"Misja Sputnik" umiejętnie łączy dziecięce przygody i lekko zwariowane spojrzenie na świat oraz ważne wydarzenia sprzed 25 lat i ich atmosferę. Oczywiście nie jest to film edukacyjny, ale umiejętne wplecenie perypetii trójki dzieciaków w upadek Muru Berlińskiego, daje okazję do opowiedzenie trochę więcej o tamtych czasach. Dla dzieciaków przecież to wszystko jest tak odległe jak dla nas np. dwudziestolecie międzywojenne.
Mamy wiec małe miasteczko w NRD i końcówkę lat 80-tych. W szkołach nadal królują czerwone chusty, nauczanie o zdobyczach socjalizmu oraz tępienie jakiegokolwiek przejawu indywidualizmu. A właśnie taką niepokorną duszą jest Friederike - pełna fantazji dziewczyna, która nie potrafi usiedzieć spokojnie. Film zaczyna się od próbnego (oczywiście nielegalnego) lotu balonu, poprzez który dziewczynka wraz ze swymi kolegami i trochę szalonym wujkiem, chcieli kontaktować się ze Sputnikiem. Teraz wszyscy mają z tego powodu kłopoty.
Ciekawie pokazana jest atmosfera tamtych czasów. Z jednej strony wciąż posłuch ma milicjant i szef komórki partyjnej, ale coraz więcej ludzi zaczyna po cichu komentować swoje położenie, coraz więcej jest takich, którzy mniej lub bardziej legalnie przekraczają granicę, uciekając na zachód. Taką decyzję podejmuje m.in. wujek Friederike, a do tego samego przygotowują się jej rodzice. Tymczasem ona, zapatrzona w Star Trek postanawia wraz z kolegami zbudować maszynę do teleportacji, by ukochanego wujka ściągnąć z powrotem. Przygotowania nie będą łatwe, a efekt uruchomienia maszyny zaskoczy wszystkich...
Przygoda, troszkę humoru i lekka lekcja historii. Wraz z Dorotką polecamy! Kto już ma za sobą Mikołajka i szuka czegoś familijnego w kinie, nie powinien być zawiedziony. W odróżnieniu od zalewu głupawych komedii, tu znalazłem tego ducha, który wolności i fantazji, którego tak kochałem w dzieciństwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz