poniedziałek, 11 lipca 2011

Wino truskawkowe, czyli melancholijnie o Galicji

Najpierw zobaczyłem fragment filmu z jak zwykle świetną muzyką Michała Lorenca. Potem już tylko zżerała mnie ciekawość, bo niewiele o nim widziałem. Dopiero teraz już po obejrzeniu szukam informacji i dowiaduję się, że sporo pomysłów i klimatu tego filmu wzięło się z "Opowieści galicyjskich" Andrzeja Stasiuka (a więc do pewnego stopnia możemy to nazwać ekranizacją). Swojska, siermiężna (czasem okrutna) rzeczywistość pomieszana z pewnego rodzaju magiczną, ciepłą i filozoficzno-optymistyczną aurą. Bieszczady (a może Beskid Niski?), dziura zabita dechami, mieszkańcy ze swoimi specyficznymi potrzebami i rozrywkami (czy muszę tłumaczyć skąd tytuł filmu?) i rzeczywistość, która i śmieszy i przeraża.
Główny bohater, Andrzej, porzuca wielkomiejskie życie i przenosi się na galicyjską prowincję, aby tam odnaleźć wewnętrzny spokój i harmonię (i zapomnieć, ale nie dowiemy się za bardzo o czym). Podejmuje pracę na posterunku jako pomocnik komendanta.
W wiosce jak to na prowincji - czasem zgoda i biesiadowanie przy piwku, ale też czasem namiętność czy zazdrość prowadzące do tragedii. Ale mam wrażenie, że to co rzuca sie w oczy na początku czyli wątki fascynacji całej męskiej społeczności lokalną pięknością czy lokalnego morderstwa (i 100% wykrywalności bo sprawca sam sie zglosił) wcale nie były dla reżysera najbardziej istotne. A więc co? Piękno życia na prowincji? Filozoficzno-religijne rozważania o winie i odkupieniu?
Po filmie Dariusza Jabłońskiego mam więc strasznie mieszane uczucia. Z jednej strony piękne zdjecia, momentami udalo sie stworzyć fajny klimat (piękny choć nostalgiczny), dobrze dobrana ekipa aktorska (m.in. nijaki Jirí Machácek, ciekawy Maciej Stuhr, jak zwykle świetny Marian Dziędziel czy Robert Więckiewicz). Mocno zarysowane postacie, niewiele się o nich dowiemy, ale i tak zaciekawiają - tu byle pijaczek urasta do rangi wielkiego marzyciela, herosa o silnej woli, któremu po prostu los nie sprzyjał. Tu ksiądz z dawnym milicjantem mogą sobie spokojnie usiąść razem przy winie, a nawet tam gdzie się nie przelewa (a raczej przelewa się tylko tytułowy trunek) kolacja Wigilijna staje się magiczną i ciepłą ucztą. 
Z drugiej strony przeszkadza mi, że fabuła jest tak dziwaczna, porwana brakiem ciągłości, iż całość bardziej sprawia wrażenie zlepku pomysłów niż zakmniętej fabuły. 
Tu czas się zatrzymał i dla kogoś kto jest przyzwyczajony do tempa filmu na pewno nie strawi...
Ach no i jeszcze całkiem zabawne niektóre dialogi. To co przeszkadzało mi w cieszeniu się nimi w pełni to tylko beznadziejny moim zdaniem poziom ścieżki dźwiękowej. To zadziwiające, że w ojczystym języku nie wyłapuję co kto powiedział i musze cofać kilka klatek żeby coś zrozumieć (a może to ja mam coś ze słuchem i tylko wydaje mi się, że w wielu scenach na polskich produkacjach słowa zlewają się w bełkot?)

Realizm magiczny... W naszym kinie w sumie tego typu obrazów niewiele. Może więc warto spróbować? Jest szansa, że komuś się spodoba.

4 komentarze:

  1. a ja go kocham miłoscią prawdziwą i może dlatego mi sie ten czeski aktor podoba (czy on słowacki?), bo swoim sposobem grania mi kino czeskie w najlepszym czasie przypomina. Ten film kojarzy mi się z Tysiącletnią pszczołą.
    Baaaardzo smakowity obraz. I muzyka.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak widać to kwestia smaku (a może nastroju). zdjęcia i muzyka naprawde świetne. a aktorstwo? dla mnie akurat głowny bohater zagrany został trochę na jednej nucie - prawie bez zmiany wyrazu. Nasi tu zgrali lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie przed chwilką obejrzałam na Kulturze. Wcześniej widziałam film w kinie. Coś mi się kołatało, że pisałeś o filmie, więc jestem.
    Bardzo mi było dobrze podczas oglądania. Zapomniałam, że to taki urokliwy film jest. Mi ten nastrój i to tempo narracji jak najbardziej odpowiadało i parę razy się uśmiałam i uśmiechnęłam pod nosem. Tekst na temat tego jak się kiedyś żyło jak były PGR-y, że na każdym polu ludzie, a każdy miał dwie nogi,a na każdej nodze po gumiaku, o zapasowych już nie wspomnę.Piękne! Jakoś to tak szło:) albo gwiazda czerwona na choince, bo się spodobała komendantowi i innej nie było HiHi.
    Faktycznie nasi zagrali w filmie bardziej soczyście od czeskiego aktora (którego bardzo lubię). O dziwo nie przeszkadzał mi dubbing Malajkata, może dlatego, że aktor mówił po polsku i tekst nie kłócił się ruchem ust. Co zawsze mi przeszkadza.Ogólnie nie trawię dubbingu oprócz bajek rzecz jasna:)A dźwięk został chyba podrasowany bo wszystko było słychać:)
    Zdjęcia przecudne no i muzyka. Miałam moment na ten film i to już po raz drugi:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. to może i ja do niego kiedyś wrócę, może trafię w moment... no i wychodzi na to, że ja mam coś ze słuchem ;)

    OdpowiedzUsuń