czwartek, 4 kwietnia 2019

Sceny niemalże małżeńskie, czyli powspominajmy


M. pisze ostatnio jak szalona, ale bywa w teatrze częściej niż ja. No i na emeryturze ma czas, a mi tu w kwietniu aż trzy wyjazdy służbowe wypadły. Siedzę w Grudziądzu, ledwie wystukałem tekst o Child'zie i padam. A jutro z walizką od razu do teatru, w domu pewnie po północy i normalnie do roboty w piątek... Jakieś szaleństwo. Zostawiam Was z notką M. a jak ktoś chce foty to zapraszam na profil na FB. Prywatny, nie blogowy. Czyli jak nie jesteście w znajomych to musicie się uśmiechnąć. Bo notki krajoznawczej teraz nie zrobię. Ale może jak wrócę tu w czerwcu? Spacer kilkugodzinny to ciut mało. Miasteczko senne, ale ma sporo ładnych detali, ceny na pewno niższe niż w stolicy...  


To nie jest spektakl, który rzuca na kolana, o którym dyskutuje się zawzięcie. To spektakl dla osób lubiących stare kino, subtelny humor, finezję wypowiedzi, zawoalowaną satyrę, elegancję słowa, jednym słowem: Stefanię Grodzieńską. Satyryczka, felietonistka, słynęła z tego, że „pisała o sobie” czyli o kobiecych wadach i zaletach, wyśmiewała je bezlitośnie, ale w sposób ciepły, delikatny. Miała w sobie niebywały urok i pokłady wyrozumiałości dla ludzkich przywar, które umiejętnie i z dowcipem przekuwała w słowa (dialogi z serii „Scenki małżeńskie”). Ten spektakl stworzyła z tekstów Pani Stefanii Grażyna Barszczewska tworząc wraz z Grzegorzem Damięckim parę/ nie parę czyli: dwugłos sceniczny kobiety i mężczyzny w scenach różnych, często zbliżonych do małżeńskich lub wręcz małżeńskich. A jak mawiał Jerzy Jurandot, mąż Stefanii Grodzieńskiej: „Małżeństwo, tak jak każda sztuka, nie może obyć się bez scen”… mamy więc przekrój tego wszystkiego czym kobieta może doprowadzić do furii mężczyznę.


Życie i miłość dostarczają i radości i smutków, raz zachwycają raz doprowadzają do łez, raz mamy ochotę się śmiać, a raz wzruszać. Życie małżeńskie jest tego pigułką, tu zbiegają się drogi jej i jego, tu jest arena, na której odgrywają swe role, muszą się zgrać, dotrzeć, choć niekiedy skrzy między nimi. Teksty Grodzieńskiej ujmują to w sposób subtelny, prześmiewczy i czuły. Na scenie jest Ona (Grażyna Barszczewska) - kobieta niejednoznaczna, raz kochająca, raz emocjonalnie rozchwiana, szukająca zaczepki lub wymagająca zrozumienia oraz On (Grzegorz Damięcki) – mężczyzna. Jaki jest mężczyzna? Każdy wie. Raz wyrozumiały, raz niekoniecznie. Tu się wykpi, tu zamota. Szepnie słówko, zniknie w dali, zadzwoni, przebłaga. A nad tą parą czuwa Duch Teatru (Andrzej Poniedzielski).


Dla mnie, która wychowała się na tekstach Stefanii Grodzieńskiej ten spektakl był czarowny. Lubię tę subtelną ironię, która charakteryzowała autorkę tekstów, a tak pięknie została odtworzona przez parę aktorów. Grażyna Barszczewska bardzo pięknie odnalazła się w tych tekstach. Jest eteryczna, kobieco zmysłowa, liryczna. Pięknie partneruje jej Grzegorz Damięcki (którego widzę na scenie po raz pierwszy). Jest dynamiczny, prześmiewczy, widać, że ma wspaniałe przygotowanie aktorskie. Jest pełnokrwistym partnerem zmysłowej kobiety. Razem czarują nas wdziękiem, lirycznym nastrojem, subtelnym humorem, nutką ironiczną. A jeśli do tego dodamy jeszcze piosenki napisane przez Jerzego Jurandota… to można zanurzyć się w dawnych wspomnień czar.


Wychodziłam z tego spektaklu wyciszona i szczęśliwa, że jeszcze są enklawy takiego dowcipu, gdzie można się pośmiać z samych siebie lub z innych, nie robiąc tym śmiechem krzywdy nikomu. Bo taki sposób opisywania rzeczywistości preferowała p. Stefania.


„Inteligentna, posługująca się ciętym piórem, złośliwa, ale nawet w swoich złośliwościach bardzo życzliwa ludziom i światu” pisał o niej Zbigniew Korpolewski i taka była w istocie.


MaGa

2 komentarze: