poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Szczęście świata, czyli ach te kolory, zapachy i zmysłowość

W zanadrzu spora garść notek książkowych, kilka nowych filmów, ale mi jakoś wciąż po głowie chodzi rozpoczynający się festiwal Wiosna Filmów, przeglądam repertuar, bo z powodu wyjazdu wiele mnie ominie i jakoś chce mi się pisać o filmach trochę innych, mniej komercyjnych, ale godnych uwagi. Trzeba tylko odpowiedniego nastroju, by zachwycić się ich detalami, pięknymi zdjęciami i nastrojem. Gdy oglądałem "Szczęście świata" nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to fantastyczne połączenie klimatów jak u Wesa Andersona i opowiadania historii w stylu najlepszych czeskich mistrzów. Jest historia, ale z punktu widzenia pojedynczych bohaterów, wieloznaczna i raczej w domyśle, a przecież my lubimy o niej robić filmy, które mają walić po głowie, wstrząsnąć, wybebeszyć i jednocześnie edukować. A w filmie Michała Rosy więcej jest poezji niż realizmu, choć przecież wszystko jest mocno osadzone w konkretnych czasach, czyli tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Centrum filmowanego wszechświata nie jest jednak kraj, miasto, ale niewielka kamienica i jej mieszkańcy. Widzimy różne sceny gdy muszą oni załatwiać różne sprawy "na zewnątrz", ale i tak wiemy, że chodzi o lokatora konkretnego mieszkania, o jego relacje z sąsiadami, dzięki którym tak naprawdę ich poznajemy, wiemy kto jaki naprawdę jest.
Kamienica zamieszkana przez Ślązaków, Polaków, Niemców i jedną, piękną Żydówkę, w której wszyscy mężczyźni się podkochują jest dla reżysera ciekawsza niż to co dzieje się na zewnątrz. Będzie to oczywiście wpływać też na nich, na ich decyzje i losy, na to kto będzie górą teraz, a kto być może będzie się mścił za kilka lat za poniżenie. Ale to wszystko bardziej wyczuwamy niż opowiadane jest wprost, na pierwszym bowiem planie jest raczej coś dużo bardziej ulotnego, chwilowego - jakieś marzenia, fascynacje, ambicje, pragnienie przyjemności. I nie chodzi jedynie o seks, choć Róża rzeczywiście skupia uwagę nie tylko mieszkańców kamienicy, ale i widzów (Karolina Gruszka po prostu dostała fenomenalną rolę i ją wykorzystała). Nawet pukając do jej mieszkania, każdy pragnie zostać obdarowanym troszkę czymś innym.

Jest jakaś magia w sposobie filmowania tej historii i w stylu jej opowiadania. I choć może niektórym ten zbiór oderwanych od siebie wątków i scen, czasem trochę nierealnych i niejasnych, nie wszystkim będzie smakował, ja to danie bardzo polecam. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz