czwartek, 26 kwietnia 2018

Stranger Things, czyli w każdym tkwi trochę z bohatera

Wszyscy już chyba widzieli, więc notka bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego - nie ma co przekonywać do czegoś co wszyscy znają. 
Ten serial to pewnego rodzaju fenomen - niby fabuła nie jest super zaskakująca, ale jaki cudowny klimat lat osiemdziesiątych. Oglądałem go razem z 15 letnią córką i pewnie dlatego też komentowanie różnych wydarzeń dawało taką frajdę, gdybym oglądał go sam, być może mnie tak by to nie wkręciło. Porównania do "To", całkiem uzasadnione - te pierwsze nastoletnie fascynacje, przyjaźń na śmierć i życie, a do tego przygoda, która wciąga ich bez reszty i rodzice, którzy w większości są mało ogarnięci i nawet nie widzą co się dzieje...
Tym chyba właśnie wygrał Netflix o uwagę widowni. Nie przemocą, seksem, jak to robi HBO i wielkimi pieniędzmi, ale pomysłem, jak tu przyciągnąć uwagę jednocześnie młodych i ich rodziców. Tych drugich może trochę sentymentalnie, ale nie ukrywajmy - mimo ciut naciąganej fabuły, nawet dorośli nie mogą zaprzeczyć, że budowana atmosfera tajemnicy jest fenomenalna. Kończysz jeden odcinek i chcesz natychmiast zaczynać kolejny.
I choć drugi sezon już nie jest tak dobry, Nastka strasznie szybko dorośleje, a karty zbyt szybko zostają odkryte, to nadal ogląda się to z przyjemnością. Czemu nie piszę nic o fabule? Ano lepiej nie zdradzać zbyt wiele - sami udajcie się do tego niewielkiego amerykańskiego miasteczka, położonego tuż przy tajnej bazie wojskowej, gdzie robione są tajemnicze eksperymenty. Czekają na Was potwory, z którymi lepiej nie zadzierać, a mimo to okazuje się, że można stawić im czoła wyposażeniem sklepu żelaznego, bezwzględni agenci rządowi, ogrywani przez nastolatków i wreszcie dzielny, choć trochę nierozgarnięty szeryf, który próbuje nad wszystkim zapanować.

1 komentarz: