piątek, 30 marca 2018

Dylan.pl, czyli płyta, koncert i... życzenia

Jak wiele czasu potrzeba, by człek
zobaczył znów słońca blask?
I jak wiele czasu potrzeba, by człek
usłyszał znów ludzki płacz?
I jak wielu z nas musi zginąć, by człek
zrozumiał, że skończyć z tym czas?
Odpowiedź, mój bracie, unosi wiatr
odpowiedź unosi wiatr


Tym fragmentem nowego tłumaczenia tekstów Dylana przez Filipa Łobodzińskiego (chyba pora zapolować na tę książkę), rozpoczynam ostatnią marcową notkę i jednocześnie zostawiam Was z życzeniami na czas Wielkiej Nocy. Czasu dla bliskich, dla siebie na zatrzymanie się na zadumę, na docenienie tego co mamy, rozpoznawanie znaków, by nie przegapić w zabieganiu tego co najważniejsze.

A dziś notka podwójna, bo nie tylko o płycie, ale i o koncercie.


Ten skład pojawia się dość rzadko na scenie, ale zdecydowanie warto ich usłyszeć i zobaczyć. Co prawda jak dla mnie koncert na siedząco to rzecz trochę dziwna, wolałbym inne warunki, bo nawet do zadumy nie trzeba siedzieć na krzesełku, ale mimo to było cudownie. Podwójnego albumu Dylan.pl "Niepotrzebna pogodynka żeby znać kierunek wiatru" słucham już od roku, może z przerwami, na wyrywki, ale wciąż odkrywając w nim fajne fragmenty. Znam już niektóre numery i mogę je nucić, po prostu poddając się melodii, inne dopiero odkrywam, nawet nie tyle w warstwie muzycznej co tekstowej. 

Dylana słuchałem niewiele, ale część jego twórczości znam, a teraz nagle jawią się te numery na nowo, dzięki świeżemu tłumaczeniu. Trochę zaskakującemu (Jak błądzący łach?), ale tu nawet nie chodzi o wierność słowo w słowo, o wpasowanie się w rytm, ale u uchwycenie ducha tych tekstów. 29 kawałków. W bluesowo-folkowych, z rozbudowanym instrumentarium (są cudowne dęciaki i to nawet na koncercie - brawa dla Tomka Chernika za multiinstrumentalność), ale też z duchem pierwszych nagrań, czyli surowo (gitara, harmonijka), czasem bardziej rytmiczne, innym razem bardziej balladowe i wcale nie jedynie te najbardziej znane. Chyba więc będzie kontynuacja, zwłaszcza że na koncercie pojawiają się wciąż świeże numery.
Pełen przekrój. Filip Łobodziński nie zawsze pasuje mi do brzmienia wokalu Dylana, ale to kwestia przyzwyczajenie, w sumie nie chodzi przecież o kopiowanie, ale o oddanie pewnego hołdu, pokazanie jego twórczości trochę na nowo. Sporo życia wnoszą w płytę (i w koncert też - Muniek ma charyzmę!) goście: np. Maria Sadowska, Pablopavo, Organek, Woźniak). Czuć dużo frajdy w tym czego dokonali, tak jakby spotkania w studiu były w duchu przyjacielskiego, podwórkowego grania.
Banjo, cudowne solówki Jacka Wąsowskiego na gitarach, dwunastostrunowa Łobodzińskiego, ech co tu dużo gadać, to naprawdę trzeba usłyszeć i to najfajniej na żywo.

Może to nie jest kopalnia przebojów, ale to są kawałki w których można się zasłuchać.
Fot. z profilu Dylan.pl


Słuchajcie, rodzice, przemija wasz czas
dajcie porwać się albo jesteście bez szans
synowie i córki nie słuchają już was
świat nie myśli już jednakowo
potępiacie to, czego nie pojmiecie i tak
oto czasy nadchodzą nowe

Już znak został dany, już nowy ma sens
wzwyż pofrunie ten, co dziś leży jak śmieć
z tyłu zostanie ten, co dziś szybko mknie
bo dawny ład staje na głowie
będzie ostatnim ten, co dziś pierwszy jest
oto czasy nadchodzą nowe





5 komentarzy:

  1. Mnie nie wszystkie piosenki bezkrytycznie podeszły, czasem mam zastrzeżenia do konceptu (Firma Ziuty), czasem do szczegółów w przekładzie, z niektórymi aranżacjami długo się oswajałem, a kilku piosenek do dziś nie polubiłem, do wokalnych warunków Łobodzińskiego też należy się stopniowo przyzwyczaić a i tak nie zawsze się sprawdza - no ale to i tak jest bezapelacyjnie moja PŁYTA (zeszłego) ROKU. Dylana jako artystę przybliża po prostu fenomenalnie, Łobodziński jako tłumacz radzi sobie bardzo dobrze (i nawet jeśli czasem odlatuje w dziwne rejony to bilans jest na 5 z plusem), a te luźne aranże, ten ich "werandowy rock" świetnie do piosenek Noblisty pasuje. Pablopavo w "Tęsknym jazzie..." (no właśnie, czemu kurde JAZZ?) i Organek w "Gdy przypłynie okręt nasz" wypadają znakomicie, świetna jest Sadowska w "Romansie", taka zadziorna. Podobnie Muniek to wybór trafiony doskonale - "Czasy..." bardzo do niego pasują. Z instrumentalistów, poza Wąsowskim wyróżniłbym Krzysztofa Polińskiego - sekcja rytmiczna z tymi wszystkimi przeszkadzajkami jest przebogata, cudna. No płyta roku, jak pragnę zdrowia. Pozdrowionka i wesołych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowych i spokojnych świąt. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki! Również pozdrawiam i dzięki za komentarz.
    Poliński robi też dobrą robotę na koncercie! Najwyraźniej to on trzyma ich w tym żeby się nie posypali :) Płyta jak mówisz, może nie tyle nierówna, co po prostu nie ze wszystkim można się od razu polubić (niektóre i dla mnie brzmią zbyt dziwnie), np. w zaskakującej melodii ginie cały tekst. Niemniej całość od prawie roku jako materiał wciąż do mnie wraca. Zarówno muzycznie, jak i w wielu fragmentach również tekstowo. Muszę sobie kiedyś zrobić zestawienie z oryginalnymi kawałkami Dylana, takie jeden do jednego przy każdym z numerów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak do codziennego użytku mam na telefonie 18 piosenek z całości, bo niektórych chyba jednak nie pokocham. No, ale nie marudzę, bo Łobodzińskiemu udało się stworzyć dużo konceptów translatorskich po prostu pięknych - choćby "w szarych pętach dżdżu", "każde trawy źdźbło", czy "oj tam stara, tak sobie krwawię", które u mnie w domu weszło do języka potocznego. Młoda z kolei miała ostrą fazę na "tą piosenkę o zwierzętach". A "Senora" mógłbym słuchać na okrągło, jest tak świetnie zaśpiewany.

      Takie dość kolosalne zestawienie piosenek Dylana zrobiłem sobie na bazie tomu przekładów "Duszny kraj" - odsłuch wydatnie pomagał w lekturze. W wolnej chwili wyciągnę z tego zawartość "Pogodynki" i odezwę się na malia.

      Usuń
    2. oj tam stara rzeczywiście w punkt :) u mnie dotąd słuchałem jedynie ja, ale żona w ramach przygotowań do koncertu już widzę, że łyknęła bakcyla. Ja wciąż wydania książkowego nie mam, ale będę polował

      Usuń