piątek, 30 czerwca 2017

Eldritch Horror, czyli jak klątwa, to na pewno na mnie


Szaleństwo. 4 godziny nocnego grania w planszówkę, przy świadomości, że następnego dnia wstajesz o 6 rano. Ale z taką ekipą nie mogłem sobie tego odmówić.
Po intensywnym dniu, należy się odrobina relaksu. Na spotkaniach, która od jakiegoś czasu udaje nam się organizować jako Piastowski Klub Planszówkowy, nie zawsze udaje się pograć tyle ile by się chciało. Na szczęście jednak zawsze na podorędziu mam jeszcze kilku innych mianiaków :) Nie byłem pewny w co będziemy grać tego wieczoru, choć nastawiałem się właśnie na ten tytuł.
Jest w czym wybierać bo znajomy jest nie tylko maniakiem kupującym mnóstwo gier, ale od dłuższego czasu również o nich pisze. Zajrzyjcie na BoardGamesAddiction Tomasz niejako sponsoruje ten wpis.
Dzisiejszą notką po raz kolejny wypełniam plan: tyle samo notek co dni w miesiącu. Po raz... sześćdziesiąty ósmy. Juppi!!! A planszówki i karcianki może będą pojawiać się u mnie częściej?
Dlatego na zakończenie notki coś muzycznego. Z pierwszego wpisu.
A co powiem o Eldritch Horror? Nie mam wielkiego doświadczenia z planszówkami wymagającymi długich nasiadówek (no może poza nielicznymi próbami w Talisman), więc trudno mi to do czegoś porównywać, ale pewne rozwiązania jako żywo przypominały mi opisywany już T.I.M.E. Stories: znowu mamy do czynienia z kooperacją, gdzie wykonujemy pewną misję, podobnie wybieramy postacie z określoną ilością cech, podobnie wyglądają walki z potworami. Podobieństw trochę jest, ale są też różnice.


Wiadomo, że klimat jest zupełnie inny. Nie ma takiej tajemniczości, nie musimy kombinować jakie miejsca kolejno penetrować, bo wszystko jest czarno biało na mapie. Tyle, że ona się zmienia - pojawiają się bramy, przez które wchodzą potwory, wskazówki, które mogą się przydać w rozwiązaniu misji, czasem więc trzeba się cofać w to samo miejsce. Podstawową różnicą jednak jest to, że tu każdy z nas chodzi osobno. Można oczywiście jakieś zadanie razem, ale jednak przez większość gry jesteśmy zdani na siebie.
Ta kooperacyjność nie jest zatem aż taka wyraźna, nie konsultujemy aż tak bardzo swoich decyzji. Plusem na pewno jest to, że mamy dużo więcej możliwości przed sobą - to nie jest kwestia zajrzenia za jedne z 3 drzwi, ale mniej więcej wcześniej możemy przewidzieć/zaplanować swoje posunięcia, np. pragnąć odpocząć, by uzupełnić swoje zasoby (życie można stracić zarówno poprzez rany, jak i osłabienie psychiki), czy zbierając bilety, przed dłuższą podróżą w kolejnym ruchu.

Wypasiona mapa, długo się to rozkłada, dość długo tłumaczy, bo opcji jest sporo, ale potem, w trakcie gry w miarę szybko się chwyta co i jak. Jakoś niespecjalnie czułem ten klimat (jakieś potwory, dziwne kulty, ale gdzie ten Lovecfart?), misje stawiane przed badaczami (czyli nami) były trochę od czapy, ale z taką ekipą dość szybko i tak wciągnąłem się w grę. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie władował się na minę - wybrałem postać od początku obciążoną klątwą, co powodowało, że dużo trudniej niż innym było mi uzyskać jakikolwiek pozytywny efekt moich poczynań. No właśnie tu się trochę zaczynają schody: bardzo dużo zależy w tej grze od losowości. Fakt - mamy wpływ na ilość kostek jakimi rzucamy, ale i tak niewiele to zmienia (sukces to 5 lub 6, a przy klątwie miałem tylko 6). Trochę to frustruje. W sumie wiele zależy od ekipy, z którą grasz - my na szczęście mieliśmy spory ubaw, komentowaliśmy, wspieraliśmy się, więc nawet porażki nie zniechęcały. Pewnie płyny i szisza wpłynęły trochę też na podkręcenie atmosfery, bo natężenie bluzgów było większe niż zwykle :)
Ale zabawa była fajna.
Kontynuując TS i EH - plusem tu na pewno jest to, że nie jesteśmy ograniczeni jednym scenariuszem - misje są losowane, trzeba wykonać trzy, a że wszystko na mapie się zmienia, nie ma problemu z regrywalnością. Frajdę z samej gry miałem jednak dużo mniejszą niż przy T.I.M.E. Stories, nie wciągnąłem się tak bardzo w sam scenariusz - może dlatego, że te misje są tak abstrakcyjne/przypadkowe?
Wizualnie ładne, ale w samym scenariuszu gry brakuje trochę klimatu, pozbycia się wrażenia przypadkowości w naszych posunięciach, powiązania mocniejszego całej historii. Pewnie i tak zagram w to raz jeszcze. Ale na razie nabrałem smaka na Horror w Arkhan.




2 komentarze:

  1. No ba! Jasne, że zaglądam! Nie pamiętam ile to już lat, ale jestem prawie od samego początku Notatnika. Do dziś mam płytę, którą kiedyś od Ciebie otrzymałam. dzięki niej poznałam Comę i moje ulubione "Popołudnia bezkarnie cytrynowe"! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń