środa, 30 stycznia 2013

Dziewczyna z tatuażem, czyli po co remake?

Po obejrzeniu całej serii skandynawskich filmów nakręconych na podstawie powieści Millenium jakoś nie było we mnie entuzjazmu na wieść o tym iż remake robią Amerykanie. Nawet nazwisko Finchera ani Craig specjalnie nie podnieśli mi adrenaliny. Cóż, pewnie gdybym oglądał jedno po drugim mógłbym szczegółowo je analizować i porównywać, a tak mogę pisać jedynie o pewnych wrażeniach i emocjach.
A dominującą myślą było: cholera, po co to opowiadać po raz drugi? Przecież trudno tę historię opowiedzieć inaczej, nawet wiele scen jest takich samych, nie ma specjalnie w tym jakiegoś wielkiego nowatorstwa. No owszem, zmienili się aktorzy i zgoda, że para głównych bohaterów przykuwa uwagę. Na plus na pewno też klimat - jest troszkę bardziej surowo, tajemniczo niż w pierwszej ekranizacji. Czy bardziej trzyma w napięciu? To trudno mi stwierdzić, bo przecież nie było tu dla mnie żadnych niespodzianek. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że choć tam śledztwo strasznie się wlokło, to jakoś krok po kroku wchodziło się w pewną atmosferę i samemu mogło sobie składać pewne drobiazgi w całość. Tu wszystko dzieje się jakoś tak jakby "przy okazji", dużo szybciej (choć film krótki nie jest).  
Tam groza narastała gdy poznawaliśmy kolejne ciemne karty historii rodziny. U Finchera może to nie jest tak wyraźne, ale za to od początku buduje on pewien klimat, raczy nas ciemnymi i raczej ponurymi zdjęciami. Zimowe krajobrazy i muzyka tylko potęgują to wrażenie.
Mamy dobrze zrobiony kryminalny thriller i pewnie bym się nim nawet zachwycił gdyby nie to, że widziałem wersję szwedzką i w tej dostrzegam po prostu wiele podobieństw. Ale i tak Fincher zrobił to dużo lepiej niż się tego obawiałem. Ciekaw jestem na ile w ostatecznej wersji filmu maczali palce producenci (bo tak podejrzewam), psując trochę jego wizję.

Wybaczcie, że nie piszę tym razem nic o fabule. Millenium stało się w pewien sposób częścią popkultury, więc nie mam specjalnie ochoty pisać o czymś, o czym macie w 100 innych miejscach :)
Dziś ma być krótko, bo mam ochotę na jakiś seans domowy.

PS Rooney Mara zagrała bardzo dobrze, ale to jest po prostu świetnie napisana rola.
PS 2 Jedno na pewno jest lepsze w wersji amerykańskiej. Prolog przy napisach początkowych (poniżej możecie zobaczyć). Bajka!
PS 3 Pal licho zrobienie nowej wersji czegoś co już jest zrobione. Dzięki Bogu, że nie wpadli na pomysł by przerobić scenariusz i przenieść akcji do Stanów. Po ich producentach można spodziewać się wszystkiego.
 PS 4 Po co remake? Za Oceanem mają prostą odpowiedź: bo u nich prawie nikt nie chce oglądać filmów gdzie nie mówi się po angielsku i w których nie grają znani im aktorzy. Tylko dlaczego potem robią szum wokół swoich "dzieł" zalewając nimi świat i słowem często nie wspominając, że to jedynie próba przeróbki na ich potrzeby.

8 komentarzy:

  1. Ja się przez chwilę zastanawiałam w kinie, czy wylądowałam na właściwym seansie. Czołówka iście bondowska. Ogólnie film zaliczam na plus, choć też miałam wątpliwości, po co jeszcze raz kręcić ten sam film. Przekonała mnie m.in. ładnie nakreślona więź jak powstaje między Lisbeth i Mikaelem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Craig ciekawszy w tej roli niż lekko misiowaty Michael Nyqvist. Łatwiej uwierzyć że coś między nimi zaiskrzyło

      Usuń
  2. No Michael ładniejszy, ale czy o to chodziło?...
    Mi się w zasadzie obie wersje podobały choć ta europejska jest bardziej klimatyczna...
    Ale i tak z tego wszystkiego najlepsza jest książka. A raczej audiobook którego słuchałem. Duuuużo słuchania. Straaaasznie wciągało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem który przystojniejszy, raczej chodziło mi o jakąś chemię, prawdopodobieństwo tego, że coś zaiskrzy. A ja książkę wciąż mam przed sobą...

      Usuń
  3. Ja również swego czasu pomstowałam w kontekście tego remake'u na amerykańskie przekonanie o tym, że świat potrzebuje ich wersji, a skandynawskiej zapewne nikt nie widział :)Rzeczywiście sceny były wręcz identyczne, dialogi z tego co pamiętam bardzo podobne. Niestety na ich megalomanię nic nie poradzimy. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Amerykańska wersja o niebo lepszą . W Szweckiej wersji Michael beznadziejny.:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym nie miał porównania do książki, film pewnie by mi się spodobał. Jednak przy książce wypada strasznie blado, oczywiście zmiany w fabule i praktycznie nowe zakończenie. Ekranizacje w sumie nas już do tego przyzwyczaiły ale w tym przypadku jakoś wyjątkowo rzucało się to w oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam dla porównania wersję szwedzką! a ja cholera wciąż jeszcze przed lekturą trylogii. Wstyd

      Usuń