poniedziałek, 14 stycznia 2013

Obywatel Kane, czyli spotkanie z klasyką filmu część 1


Na ten rok postanowiłem sobie odświeżyć albo zmierzyć się po raz pierwszy z różnymi klasykami. Stoi za tym nie tyle jakieś parcie by coś "zaliczyć", ale zwykła ludzka ciekawość przeciętnego połykacza kultury. Na początek - Obywatel Kane - w wielu zestawieniach numer jeden dzieł filmowych. W planach - ponieważ w lutym zamierzam obejrzeć jak najwięcej nominowanych do Oscara (widziałem dopiero 3), więc na kolejne miesiące Przeminęło z wiatrem, Casablanca i Deszczowa piosenka. O trylogii Ojca chrzestnego pisałem, potem poszukam może rzeczy nowszych. A może Wy podrzucicie jakieś propozycje?

O filmie, który jest uznawany za klasykę i dzieło genialne analizowane na wszystkie sposoby, pisać przeciętnemu widzowi niełatwo. Prochu przecież nie wymyślę, nie odkryję nic nowego. Mogę jedynie próbować subiektywnie ocenić jak ogląda się go po ponad 70 latach. Skupię się więc na odczuciach, jednocześnie zapraszając Was do seansu i własnych spostrzeżeń.
A obejrzeć go zdecydowanie warto! Może moje pokolenie i ja osobiście mamy trochę inny smak - nie przeszkadza nam kino czarno-białe, potrafimy cieszyć się starymi filmami, bo na nich się wychowywaliśmy, ale naprawdę jestem pod dużym wrażeniem tego filmu. To przede wszystkim świadomość oryginalności tego dzieła - tak od strony opowiadanej i niedokończonej historii jak i strony wizualnej. Ogromna przyjemność! Większość rzeczy, którymi dziś się zachwycamy w kinie miały przecież początek w dokonaniach właśnie takich twórców jak bardzo młody wtedy Orson Welles (choć trzeba przyznać, że miał świetny scenariusz Hermana Mankiewicza). Wyjść ze schematu zamkniętej i prostej historii - obojętnie czy to widowisko, komedia, czy dramat i zaproponować coś zaskakującego wymagało wtedy sporej odwagi. Jeżeli nawet dziś budzi to ciekawość, to jak podchodzili do tego filmu jemu współcześni?     
Można by ten film traktować jako ciekawą i dramatyczną opowieść o człowieku i jego życiu, porównywać choćby z "Aviatorem", ale już sam początek filmu trochę nas wybija z tego klimatu. Poznawanie poszczególnych etapów życia niedawno zmarłego tajemniczego magnata prasowego Cherlesa Fostera Kane'a przypomina nam tu dziennikarskie śledztwo i szukanie odpowiedzi na jakąś tajemniczą zagadkę. Reporter, który otrzymuje takie zadanie pojawia się kolejno u różnych osób, które Kane'a znały i powoli składa różne informacje niczym puzzle w nadziei, że uzyska pełen obraz. Czy widz taki pełen obraz ma szansę ujrzeć? Przecież zwykle o to w takich biograficznych filmach przecież chodzi. Mamy lepiej zrozumieć daną postać, ujrzeć ją w jakimś świetle. Tu dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości Kane'a: o tym jak go zabrano od rodziców by zapewnić lepszą edukację, jak postanowił sam budować biznes wbrew swym możnym opiekunom, jak budował swoje imperium, jakimi zasadami się kierował, jak wyglądało jego życie prywatne... Tyle, że wciąż w tym obrazie są luki, pytania, zwłaszcza, że dowiadujemy się tego wszystkiego od osób, które go znały, ale w pewnym momencie ich drogi się rozeszły. Kto go znał naprawdę? Czym się kierował? Czemu mimo, że miał wszystko umierał w samotności?
Mamy więc i zagadkę, dramat, ciekawą biografię, nawet moralitet, ale to wszystko i tak nie zdefiniuje nam tego filmu, bo on nie daje się wcisnąć w sztywne ramki.
Złożoność psychologiczna postaci głównego bohatera i sama historia wciągają niczym dobry film współczesny, ale to co jeszcze bardziej w tym filmie smakuje to wszystkie pomysły na to w jaki sposób jest to opowiedziane. Ileż tu smaczków - od tych retrospekcji przez ciekawy klimat zdjęć i operowanie cieniem, przechodzenie od zbliżeń (np. miniatur) do szerszego planu, ujęcia z różnego kąta i odwrotnie - w jakim innym wcześniejszym lub mu współczesnym filmie widzieliście tyle takich rozwiązań? Tu prawie każda scena może sprawiać wrażenie, że ma jeszcze jakieś inne dno, coś ukrytego co wymaga przyjrzenia się jej jeszcze raz, wciąż pojawiają się jakieś pytania (np. czy zwróciliście uwagę, że reporter mimo, że pojawia się tyle razy, nigdy nie widzimy jego twarzy).
Fascynujący obraz. I to po tylu latach wciąż aktualne. 
 

16 komentarzy:

  1. Pokolenie czarno - białych filmów? ;) podpisuję się pod tym :) choć jestem ciut (ciut) młodsza ;) ale pamiętam jeszcze czasy, gdy w domu był jedyny telewizor w bloku (tylko że u mnie mogło to wynikać z faktu, że w małym miasteczku to naprawdę niewiele osób było stać na taki cud techniki, a u nas była zrobiona rodzinna zrzuta) :) Nie znam tego filmu - nie dlatego, że nie chciałam nigdy poznać, tylko jak mam wybrać "książka czy film" wiadomo co wygrywa.. Więc nie znam naprawdę wielu filmów.. Ten muszę obejrzeć! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tylko o same telewizory chodzi, ale o to co się oglądało - Flip i Flap (dzieci już nie widzą o kogo chodzi), Chaplin, cykl W starym kinie, kino radzieckie, polskie to przecież rzeczy, które królowały nawet w czasach telewizorów marki Rubin. Disney był tylko na święta, film amerykański czy "zachodni" raz na tydzień jako wielka gratka. Ale ja naprawdę nauczyłem się smakować tamte rzeczy - aktorów takich jak Jean Gabin, reżyserów takich jak Hitchcock... ech długo by ciągnąć. Przez długie lata też oglądałem sporo mniej, ale blog stał się nie tylko frajdą, ale inspiracją do poszukiwań.
      A film naprawdę polecam

      Usuń
    2. Tak, tak, dokładnie, Flip i Flap, W starym kinie (do dziś na samo wspomnienie mam szeroki uśmiech na twarzy!), kino radzieckie i Disney na święta.. Potem z biegiem lat na weekendy, jakie to było cudowne :) Ja wiem, że warto smakować dobre filmy, naprawdę. Są takie które cenię ogromnie. Czasami żałuję, że doba nie jest z gumy. Wiesz co? Zacznę sobie oglądać ten film właśnie teraz. Co tam, najwyżej zaśpię do pracy ;)

      Usuń
    3. to ciekaw jestem wrażeń. Jutro wpadnę i zapytam: to o co chodziło z tą Różyczką?

      Usuń
    4. coś mój komentarz zniknął..;)

      Usuń
    5. ooo nie wiem czemu, nic nie robiłem... :(
      blogspot szaleje bo ja teraz nie mogę wrzucić swojego

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    7. usunęłam, żeby nie zdradzać zakończenia wszystkim, którzy mają jeszcze film przed sobą :)

      Usuń
    8. ale przeczytać zdążyłem i myślałem o tym podobnie. Nie zdradzajmy jednak rzeczywiście innym - może też się skuszą...

      Usuń
  2. Ja wychowałam się na czarno-białych filmach, głównie już oglądanych w latach 60-tych w telewizji. Wiele filmów pamiętam, wiele poszło w niepamięć.Obywatela Kane z pewnością też oglądałam, gdyż to klasyka kina amerykańskiego. Te które wymieniasz wszystkie oglądałam.Cassablankę kilka razy, w Samo południe, Komu bije dzwon i wiele wiele innych. Oczywiście, że warto do nich wracać. To świetne kino, jeszcze nie komercyjne.
    Oglądaj i pisz, gdyż interesująco to robisz.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję. ponieważ ja część z tych filmów widziałem bardzo dawno temu - podobnie jak z książkami postanowiłem więc podejść do nich jeszcze raz

      Usuń
    2. i nie dziwię Ci się, gdyż ja też mam takie zapędy.)

      Usuń
  3. A mnie się kiedyś udało obejrzeć "Obywatela Kane" na wielkim ekranie, w kinie, w ramach jakiegoś historycznego przeglądu. Wspaniały obraz! I wcale nie przeszkadza, że to kino czarno-białe.
    Ach, "rosebud":)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może to dziwne, ale pierwszym filmem Wellesa, który obejrzałem wcale nie był "Obywatel", a "Proces" - film wgniótł mnie w fotel w sali kinowej (cóż za szczęście, że mogłem obejrzeć to na wielkim ekranie). Tak jak w "Obywatelu" (nakręconym 21 lat wcześniej) ogromną rolę w ekranizacji kafkowskiej powieści odgrywa obraz, strona wizualna. Dwukrotnie za zasługą pana Orsona musiałem podnosić szczękę z podłogi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a Procesu chyba nie widziałem, to będzie w takim razie kolejna rzecz może do zerknięcia w tym roku

      Usuń