czwartek, 14 marca 2024

Pójdę sama - Chisako Wakatake, czyli coś się skończyło, ale to nie musi być koniec

Cieniutka książka, która jednak sprawia spory kłopot w lekturze i wiele osób być może uzna ją za mało strawną. Bohaterka powieści - 74 letnia kobieta, wspomina i analizuje swoje życie, spogląda wstecz, jednocześnie prowadząc samotne i dość biedne życie. W Japonii ta powieść okazała się przebojem literackim i pewnego rodzaju fenomenem, trudno jednak odpowiedzieć na ile wpływ miała sama treść książki, a na ile rozbudowana wokół niej otoczka. Autorka debiutowała bowiem już na emeryturze, co raczej nie jest zbyt częste, nic więc dziwnego, że tematyka którą porusza w "Pójdę sama" była odczytywana bardziej uniwersalnie jako głos pokolenia, które przepracowało ciężko życie, a teraz odczuwa trochę pustkę.

U nas pewnie też znalazło by się sporo takich historii - dzieciństwo w biedzie, na wsi, potem praca, może małżeństwo, dzieci i całe życie przepracowane, by coś osiągnąć, by zapewnić im jak najlepszy start, edukację. Nie zawsze jednak potem one to doceniają, czasem brak czasu dla pociech, czy też szorstkość wobec nich, odbija się na późniejszych relacjach. I tak jest trochę w przypadku głównej bohaterki. Mąż zmarł, z synem kontakt żaden, z córką jest słaby, żyje więc samotnie, nie mając zbyt wiele środków na utrzymanie. Przecież w większości krajów kobiety pracują mniej, zarabiają słabiej, emerytura bywa więc bardzo trudna. Dużo jej niby nie potrzeba, czujemy jednak, że to dość odległe od naszych wyobrażeń o jednym z najbogatszych krajów świata. 


Wspomniałem, że nie jest to lektura łatwa, a wynika to z pewnego rozwiązania przyjętego przez bohaterkę. Mamoko pochodzi bowiem z regionu gdzie mówiło się dialektem i choć wyjechała w młodości z mężem i prawie całe dorosłe życie spędziła w Tokio, w jej głowie wciąż tkwią słowa z dzieciństwa i to one stanowią tu klucz do poznania jej myśli. Całe życie tłamsiła w sobie tą tożsamość, wstydziła się jej. W tym właśnie języku rozmawia z głosami w swojej głowie, demonami, które podsuwają jej różne mroczne myśli, oskarżenia i wyrzuty. Czy mogłam inaczej ułożyć swoje życie? Czy musiałam rezygnować z marzeń dla rodziny? I czemu oczekiwałam tego samego od córki? Dopiero gdy jest sama, nie ma się kim opiekować, dostrzega pustkę wokół siebie, to że nie potrafi czerpać radości z przyjemności tylko dla siebie, nigdy się tego nie nauczyła.  

Tłumacz Dariusz Latoś, chcąc zachować oryginalny zamysł autorki, zdecydował się na zapisanie wszystkich słów w dialekcie w przedziwnej formule, która przypomina trochę naszą wschodnią gwarę, ale mocną przerysowaną. Nie jest łatwo przebijać się przez całe fragmenty zdań typu: „Po swojzgu zie gada, bo za domem zie ckni, ot i dyle”, „Hola, to chyba nie tagie prozde?", „tylgo tkać dyle”, „a dy to jo” itp. I to stanowi trudność. Kolejną na pewno jest to, że nie ma tu jakiejś spektakularnej fabuły - bohaterka podejmuje codzienne czynności i rozmawia sama ze sobą. Szczególnie dla młodszych czytelników te rozważania pewnie nie okażą się pasjonujące. Starsi dostrzegą więcej, choćby w stwierdzeniach, że samotność i brak samodzielności jest straszniejszy niż śmierć. Bohaterka całe życie trochę żyła w cieniu oczekiwań innych. Teraz, u progu życia, nagle odkrywa, że wcale nie musi tak być. Jej tożsamość wewnętrzna, ten głos "jo", dopomina się by "ja", które wzięło nad nim górę, wreszcie wyluzowało i znalazło spokój. Szkoda że tak późno.

Trochę w tej całej melancholii, filozoficznym rozważaniu nad życiem, jak dla mnie za dużo metafor i na siłę szukania głębi, jakby niewiele miejsca na wyobraźnię czytelnika. Na pewno jednak lektura niebanalna.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz