czwartek, 28 marca 2024

Notka na Wielkanoc, czyli życzenia i o filmie Godland

Co roku w okolicach Triduum Paschalnego znikam z sieci. Dziś Wielki Czwartek, więc znowu zostawiam Was z życzeniami i czymś do refleksji. W tym roku naprodukowałem tyle notek, że mogę zrobić to z czystym sumieniem nie tylko do Wielkiej Nocy, ale pewnie wrócę dopiero po świętach, czyli w 1 kwietnia. I nie będzie to Prima Aprilis, bo jeszcze dorzucę Wam coś fajnego, ku pokrzepieniu serducha. 


Tego zwykle szukam najbardziej. I trochę film, o którym dziś chcę napisać i to co mi siedzi w głowie, gdzieś idzie w tym kierunku. Gdzie szukać tego pokrzepienia, gdy wokół tyle narzekania, kłótni, goryczy, frustracji, zmęczenia, smutku...
 

Wielkanoc dla wierzących to najważniejsze dni stanowiące fundament wiary - obietnica nowego życia. Przeżywamy je zawsze wiosną, gdy wszystko budzi się, rozkwita, cieszy oczy. Tego więc Wam życzę 

byście wciąż widzieli przed sobą nie ciemność, tylko światło,
nie koniec, ale początek,
nie smutek, ale obietnicę i nadzieję radości.
 

Nie ważne skąd będziecie czerpać siłę, miejcie po prostu pewność, że ją znajdziecie. I pamiętajcie by potem ją dawać też innym, bo dzięki temu to doświadczenie jest jeszcze pełniejsze i daje więcej szczęścia. Niech Wasze serca wypełniają pokój i dobro.
Na koniec podrzucę Wam jeszcze wiersz - w końcu może i ja przekonam się do poezji :)
A na razie o filmie.
 

Godland, który oglądałem w ramach Festiwalu Nowe Epifanie, być może wydawać się dość dziwnym wyborem do tematu Wielkiej Nocy, ale dla mnie właśnie może dlatego warto o nim napisać. Ta przepaść pomiędzy deklaracjami i słowami, a czynami, pomiędzy tym co jest w Ewangelii, a tym jak my potrafimy to wszystko zniekształcić, nie musi nas załamywać, wpędzać w depresję. Tym bardziej powinna być lekcją, motywować nas do zmiany. Zobaczcie: nikt z nas nie może być tak pewny siebie, by uznać siebie za lepszego, za bardziej godnego miłości Boga, za człowieka który może pouczać, bo sam już jest kimś bardziej doskonałym. I to lekcja nie tylko dla duchownych, ale dla nas wszystkich. 

Bohater filmu Hlynura Pálmasona, młody pastor Lucas, jest pełen zapału, ale czujemy też że od początku jest trochę też przerażony i zafascynowany tym na jakie odludzie został posłany. Połowa filmu to obrazy Islandii, chłodnej, surowej, groźnej. Ale też pięknej. I czujemy to w postawie bohatera - robi zdjęcia, chce dokumentować drogę jaką przebywa do miejsca gdzie ma budować kościół, jego serce jest jednak pełne lęku, który maskuje dystansem i wyższością wobec ludzi. Zamiast ich zjednywać, on oczekuje szacunku z tytułu tego że jest duchownym, zamiast się uczyć życia w tej surowej krainie, wymaga by to o niego zadbano i podsunięto mu wszystko pod nos. I z góry czujemy, że w tym miejscu będą z nim problemy, bo to nie jest ziemia, która toleruje taką postawę.


Ten film to podróż przez wyspę, ale jednocześnie podróż wgłąb ciemności duszy - im dalej od cywilizacji, od tego co dla niego pewne i oswojone, tym w pastorze coraz mniej pewności płynącej z wiary, coraz więcej lęku. Szukając sposobu na poradzenie sobie z tym, sięga po to co bardziej ludzkie i podświadome, a nie osadzone w religii, czyli po agresję, po próby dominacji lub przypodobania się.
Jak być sługą Bożym? W teorii potrafi na to odpowiedzieć, w praktyce chyba bliżej tego "zapominania o sobie" jest tym, którzy nawet za bardzo nie potrafią się modlić, bo nie mieli ku temu wielu okazji żyjąc cały czas zmagając się z surowymi warunkami tej krainy. W ich sercach jest jednak więcej dobra i spokoju niż w nim. 

Ciekawy seans, choć wymagający cierpliwości. Surowy jak diabli, ale zarówno cudowne zdjęcia, niektóre sceny, jak i sama fabułą, zostają w głowie.

***

No i obiecany wiersz

Życie - jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi,
łapać oddech na pisaku,
wzlatywać na skrzydłach;

być psem,
albo głaskać go po ciepłej sierści;

odróżniać ból
od wszystkiego, co nim nie jest;

mieścić się w wydarzeniach,
podziewać w widokach,
poszukiwać najmniejszej między omyłkami.

Wyjątkowa okazja,
żeby przez chwilę pamiętać,
o czym się rozmawiało
przy zgaszonej lampie;

i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;

i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze;

i bez ustanku czegoś ważnego
nie wiedzieć. 

Wisława Szymborska. Chwila

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz