piątek, 1 marca 2024

Barbie, czyli różowo, plastikowo i w sumie nic nowego

W głośnikach Mùlk więc trochę psychodelicznie, ale zaciekawił mnie ten krążek, więc pewnie będzie pisane. A ja siadam do obiecanej notki o Barbie. Notki odkładanej i w sumie najchętniej to bym napisał jak najkrócej. Nie bardzo rozumiem zamieszanie wokół tego filmu, dla mnie jego kiczowatość mogłaby być nawet i zabawna, gdyby jeszcze stała za tym jakaś historia, jakaś treść. Tu moim zdaniem nie ma nic ciekawego.
Oto Barbie, która w swoim plastikowym raju, zaczyna mieć jakieś rozterki, jej ciało przestaje być doskonałe i kończy się czas beztroski i zabawy, tylko dlatego, że jakieś dziecko w świecie realnym ją odrzuciło. Próbując to wyjaśnić musi przedostać się do naszego świata i ze zdziwieniem stwierdza, że choć ona ma symbolizować (podobno) możliwość realizacji marzeń wszystkich dziewcząt i przyszłych kobiet, to jakoś nie przekłada się to na rzeczywistość. Tu marzenia kobiet często są rozbijane o mury ustawione przez lata przez mężczyzn, którzy nadal najchętniej widzieliby je w roli pięknych ozdób swoich domów, ale niekoniecznie przywódczyń czy szefowych. Może gdyby rozwinąć wątki tego co symbolizuje Barbie, jak jest postrzegana, ile kompleksów przez nią przeżywają młode dziewczyny - byłoby ciekawiej. Zamiast tego dostajemy jakieś idiotyczne scenki z firmy, w której siedzą sami mężczyźni i zachowują się bardziej idiotycznie niż gdyby to była kolejna odsłona Głupi i głupszy.


Rozumiem że to taka konwencja, te wszystkie śpiewające Keny, te puste lalki, które im usługują, bo chcą im się podobać, ale zdaje się, że Greta Gerwig obiecywała nam jakieś nowe spojrzenie na feminizm i rozprawę z patriarchatem. Serio? No to ktoś chyba nas traktuje jak kretynów, do których nie dość że trzeba drukowanymi literami, to jeszcze na dodatek z obrazkami, żeby lepiej zrozumieć.
Nie kupuję tego, niewiele nawet mnie to bawi, raczej wydaje się dość żenujące, że ktoś czuł się zmuszony wciskać w dekoracje za miliony kilka prostych komunałów typu: nie musicie być idealne. A już wciskanie na miejsce jednych stereotypów kolejnych (domy Kenów) to gruba przesada.

Na plus może historia matki i córki, ale to właśnie bym rozwinął, a nie zamienił na kolejne kino akcji dla dzieci, w którym na koniec przybijamy sobie piątki i nagle wszystkie wcześniejsze problemy zniknęły i już rozumiemy się jak najlepsze przyjaciółki.


Chyba najciekawsze z tego były próby spojrzenia na projekty lalek, które się "nie sprzedały", ale nawet nie ze względu na pytanie czemu się nie udało, tylko co skłoniło projektantów do wniosku, że to się sprzeda. Film nie jest oczywiście tylko komercyjnym potworkiem tak jak sam produkt nastawiony jedynie na wyciągnięcie kasy, wierzę w to, że reżyserka miała dobre zamiary i chciała coś ważnego przekazać. Może kobiety odbierają go zresztą inaczej (może nawet terapeutycznie), dla mnie jednak ten film to wydmuszka i niewiele więcej. Kosztowny żart. Nawet jeżeli opowiadany z dobrymi intencjami. Dziwne jeżeli satyra jest reklamowana tak, że za chwilę można spodziewać w sklepach kolejnych lalek, sukienek, bucików... Niby miało być odwrotnie, a producenci i tak potrafią na tym zarobić, nawet na krytyce własnej polityki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz