niedziela, 19 kwietnia 2020

Śpiewajcie, z prochów śpiewajcie - Jesmyn Ward, czyli życie przeplatające się ze śmiercią

Gdy dotychczasowe życie się wali człowiek najchętniej zwinąłby się w kulkę i po prostu starał się odciąć od wszystkiego. W tej chwili chyba głównie książki, a może troszkę również ten blog, dają mi namiastkę takiej możliwości... Myśleć o czymś innym. Nie dać się ogarnąć do końca czarnym myślom.
Czytam. Szukam w tym ucieczki, zapomnienia. Choć nie raz lektury również mogą boleć, tak jak choćby ta. To jednak trochę inny ból, taki który próbujesz ogarnąć, pojąć jego bezmiar, przeżywasz go, ale to nie jest do końca twój ból, bierzesz go tylko małą okruszynę. Współodczuwanie daje jednak ukojenie. Skoro tamte krzywdy udało się opowiedzieć, to może i samemu uda się przejść przez wszystko i kiedyś być w stanie z większym spokojem spojrzeć do tyłu.
Wybaczcie dziwny wstęp, ale po prostu cieszę się, że właśnie dziś mogę napisać kilka zdań o tym tytule. Takim, który w wyjątkowy sposób dotyka emocji, wyobraźni, zostaje w głowie.
Każdy ma tu swój punkt widzenia, prawo do własnych emocji, ale przez to jeszcze wyraźniej doświadczamy tego jak bardzo można być blisko siebie, a jednocześnie się ranić, nie do końca świadomie.
Leonie pragnie zagłuszenia swoich lęków, ucieka w narkotyki, pragnie bliskości i dlatego tak bardzo zależy jej na powrocie męża, dzieci są trochę kłopotliwym ciężarem, choć boli ją to, że traktują jej z taką czułością jakiej by oczekiwała, sama również nie potrafi jej okazywać. Pomiędzy wyrzutami sumienia, a próbami ogarniania tego co jest w stanie, chwile gdy może odpłynąć są dla niej najważniejsze.
Jej dzieci...

...bardziej związane są chyba ze sobą nawzajem i z dziadkami, niż z matką. Ojciec odsiadywał wyrok, więc od dawna go nie widziały. Obok matki głównym narratorem (choć będzie jeszcze jeden) jest syn Leonie (tak właśnie do niej mówią dzieci), 13-letni Jojo. Targany wściekłością, bezradnością, musi niestety podążać tam gdzie sobie tego życzy matka. A ta postanowiła zabrać dzieci na wyprawę po męża, by odebrać go z więzienia Parchman, przerażającego miejsca na ziemi. Poza ludźmi to właśnie miejsca są tu również ważnymi punktami fabuły - one też mają swoją historię, gromadzą ból, rozpacz i przerażenie tych, którzy w nich przebywali. Wybrani, tak jak właśnie Jojo, potrafią dostrzec te postacie, a to co od nich słyszy mrozi krew w żyłach. Jeden z nich, chłopiec jeszcze młodszy od niego, który razem z jego dziadkiem siedział kiedyś w Parchman, będzie towarzyszył mu w tej podróży.
To nie jest przeszłość, która jest gdzieś zapisana w podręcznikach, teoretyczna i bezbarwna, to są konkretni ludzie doświadczający przemocy, niesprawiedliwości, krzywd. Oto południe Stanów, gdzie rasizm choć oficjalnie zniknął z przestrzeni publicznej, wciąż jest namacalny, ten krzyk wciąż słychać. I o tym jest ta powieść. O tym jak trudno pozbyć się tej trudnej przeszłości, wyrwać się z rąk duchów, które nawiedzają bohaterów, o tym że ich własne życie również nie będzie wyglądać tak jakby sobie to mogli wymarzyć. Ich bezradność chwilami aż boli czytelnika. To również opowieść o stracie, pustce jaką zostawia ktoś dla nas ważny. Bohaterowie wyrastając w świecie gdzie dla niektórych wciąż kolor skóry odgrywa różnicę, gdzie trudno mówić o wybaczeniu wszystkich krzywd i niesprawiedliwości, jedyne oparcie mogą dawać sobie nawzajem. Tyle, że w niektórych cierpienie jest tak żywe, że po prostu tego nie potrafią. Jednocześnie ten tytuł nie jest prostym atakiem: biali krzywdzili i krzywdzą czarnych. To raczej dotykająca metafizyki próba powiedzenia o tym jak trudne jest wybaczenie, o tym że ból i cierpienie gromadzą się niczym materia i nie umiemy ich rozładować.
Gorzka to lektura, ale piękna zarazem. Pięknie napisana (brawa dla p. Jędrzeja Polaka za tłumaczenie - to ten przypadek, gdzie z dumą można by prosić go o autograf, bo jest jej współtwórcą dla nas) i bardzo silnie oddziałująca na wyobraźnię i emocje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz