piątek, 17 kwietnia 2020

Dwupak: dokument albo fabuła, czyli Maiden i Hotel Mumbaj

Nie powinienem porównywać takich produkcji, nie mają zbyt wiele ze sobą wspólnego, ale to dla mnie dowód na to, że jednak czasem lepszy jest dokument niż nawet bardzo emocjonująca fabuła nakręcona "na faktach". W obu przypadkach mamy prawdziwe historie, dużo bardzie dramatyczna jest na pewno ta druga, a mimo to właśnie pierwszą z nich ogląda się z większą przyjemnością. Dlaczego? Bo słuchamy świadków tych wydarzeń, oglądamy prawdziwe zdjęcia, żyjemy tymi emocjami. W drugim przypadku, choć fabuła daje dużo więcej możliwości podkręcenia emocji, jest ich sporo mniej.

Zacznijmy od "Maiden". Determinacja. Siła woli. I walka z uprzedzeniami. Tracy Ewards, młoda, przeciętna dziewczyna była niespokojnym duchem, nie potrafiła zagrzać długo miejsca, wciąż próbując nowych rzeczy. Pokochała żeglowanie, ale jak opowiada, zajmowali się tym głównie mężczyźni, sprowadzając takie jak ona jedynie do roli kuchcika. Ona natomiast pragnęła zakosztować tego w pełni. Skoro nikt nie chciał jej przyjąć do załogi, bojąc się też różnych problemów jakie może wywołać obecność jednej kobiety w gronie kilkunastu facetów, wymyśliła sobie, że zbierze własną, kobiecą załogę. I wystartuje z nią w jednym z najtrudniejszych wyścigów żeglarskich: Whitbread Round the World Race - regatach, które trwają całymi miesiącami.
Kto by pomyślał, że w roku 1989 wciąż tak wielu osobom na świecie w głowie tkwiło przekonanie: no przecież kobiety nie dadzą rady. Były wykpiwane, nie wierzono w to, że przepłyną choćby parę mil, oczekiwano jakichś ekstremalnych błędów i kłótni między członkiniami załogi (no bo same kobiety, nie?)...


MaidenUpór głównej bohaterki, wsparcie jakie dostała od pozostałych koleżanek pozwolił im na udowodnienie, że to możliwe. Po latach siadają przed kamerą, by o tym opowiadać, a całość uzupełniają zdjęcia z tamtych regat, zarówno z ich łodzi, jak i organizatorów wyścigu, w którym stały się sensacją. Nie były jakimiś wojującymi feministkami, raczej stawały się nimi pod wpływem szyderstw i wsparcia jakie dostawały głównie od innych kobiet.
Wielu facetów nie przetrwało by w takich warunkach doby. Od sztormów i pływania w wodach przy Antarktydzie, po upały i ciszę na oceanie, i tak przez długie tygodnie, raptem z trzema krótkimi odpoczynkami. I choć domyślamy się jaki będzie finał tej historii, to i tak ogląda się to zaciskając kciuki i z zapartym tchem.

Drugi z obrazów o jakich dziś to "Hotel Mumbaj", który jest próbą odtworzenia dramatycznych wydarzeń z roku 2008, gdy z rąk islamskich fundamentalistów zginęło jednego dnia blisko 200 osób. Skoordynowane ataki przeprowadzono w 10 miejscach: kawiarniach, na dworcu, ale największe emocje wzbudził atak na ekskluzywny hotel, w którym najpierw dokonano masakry gości i obsługi, a potem część z nich wzięto na zakładników. Historia mało znana, dramatyczna, bezradność służb, które dopiero po kilkunastu godzinach znalazły sposób na wejście do budynki, bezwzględność sprawców, poświęcenie hotelowych pracowników, by chronić gości - to wszystko mogłoby sprawić, że ten film ogląda się z ogromnymi emocjami. Niestety trochę ich zabrakło. Kolejne postacie są dość papierowe, a całość sprawia wrażenie filmu akcji, wymyślonej fabuły, a nie prawdziwej historii.


Hotel Mumbai - recenzja filmu
Heroizm przeplata się z bezmyślnością, zwykła ludzka panika czasem wywołuje tragiczne błędy, ale patrząc na to wszystko jakoś nie chce się wierzyć, by 6 czy 8 ludzi było w stanie sterroryzować blisko 1000 osób. Choćby nie wiem ile amunicji nie mieli.
Czemu jednak wolałbym dokument? Bo nikt nie pogrywałby ze mną w stylu: wiesz, że idzie w stronę zabójców, masz krzyczeć w duchu: nie idź tam idioto. Takie sztuczki chyba jednak średnio pasują do dramatu, a raczej do kina rozrywkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz