środa, 1 sierpnia 2018

Pol'and'Rock Festiwal, czyli jadymy

Uprzejmie informuję o przerwie na blogu aż do niedzieli. Raczej mało realne, by dostęp do sieci i prądu pozwolił na pisanie czegokolwiek.
Wracam po 5 latach. Kto ma ochotę może zerknąć na archiwalne wpisy o Przystanku Woodstock z roku 2011 i 2013. Znowu jadę pół prywatnie, pół służbowo... I na szczęście nie sam :)

oj, długo trwało zanim zabrałem się za ten wpis. Może dlatego, że to pierwszy festiwal gdy tak mało mogłem z niego użyć od strony muzycznej... Praca niby do wieczora, ale i tak przez to sporo umykało, a nawet jak była chwila luzu, to człowiek jakoś już nie miał tej energii co przyjeżdżając bardziej na luzie. Dotąd moje zadania raczej ograniczały się do robienia dokumentacji zdjęciowej, obserwowania pracy organizacji jaką wspieraliśmy. W tym roku moja firma postanowiła wystawić własny namiot w ramach ASP. Pojechaliśmy więc :)


To ciekawe doświadczenie bo jedziesz już nie jako uczestnik, ale bardziej jako ktoś mający ciut większe możliwości, śpimy w miejscu gdzie śpi Pokojowy Patrol, jemy tam gdzie muzycy, czyli za sceną... Ale to też ogranicza, bo pracując w swoim namiocie nie możesz już włóczyć się niby bez celu, ale zaglądając do innych organizacji, uczestnicząc w życiu pola namiotowego.
Przynajmniej kilka zdań jednak Wam się należy.

Co zmienia się w festiwalu? Na pewno ciekawe jest stawianie na ekologię, segregowanie, sprzątanie, widać pewne efekty tego. Nadal zdarza się sterta śmieci, ale jak na kilkaset tysięcy ludzi jest dużo lepiej niż kiedyś. Zaskoczeniem na pewno był fakt iż uznanie Pol'and'rock za imprezy o statusie podwyższonego ryzyka, sprawiło, że wszystkie sceny są ogrodzone i pilnowane przez patrol - czy nie wnosisz nic szklanego, ale nawet z piwem nie wejdziesz pod scenę. Niby fajne ale generuje trochę trudności, czyli tłum tuż za barierkami. ASP mam wrażenie, że coraz bardziej się rozwija i organizacje proponują coraz ciekawsze rzeczy. No i goście - cudowne np. spotkanie z Barcisiem, niektóre pomysły Jurka stają się tradycją, czyli np. występ kabaretu, jazz w nocnym ASP itp.
Artyści nadal różnorodni, choć pojawia się sporo rzeczy, które dla mnie brzmią obco, są mało rockowe, a bardziej elektroniczne. Najczystsza pod tym względem pozostaje scena Viva kultura. Tam nadal rządzi punk, ska, czy reggae, ale byliśmy też na b. ciekawym koncercie Kapeli ze Wsi Warszawa.
No właśnie muzycznie. Od Krishny mogę jeszcze wymienić Blade Loki (fajna energia) i Farben Lehre (ale nie byłem na akustycznym tylko na zwykłym) - moja żona szalała tam częściej, ale na to nic nie poradzę, nie zawsze mogłem jej towarzyszyć.
Duża scena. Bardzo oryginalny początek czyli szalony Dubioza Kolektiv, ale niewiele widziałem więcej w całości. Widziałem kawałek niezłego show jaki zrobił Nocny Kochanek, ale najwięcej czasu chyba spędziłem przy małej scenie. To tu właśnie uczestniczyłem w koncertach, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Łydkę Grubasa poleciła mi żona, ale chyba nie spodziewałem się takiego poziomu wariactwa. W tekstach, ale i muzyce. Niepoprawni jajcarze mieszają gatunki, bawią się tym i porywają ludzi do skakania, śpiewania. A druga rzecz to Na Górze. Kapela o której pewnie słyszeliście bo grają już długo, choć wciąż na małych scenach. To mieszkańcy jednego z DPS, wraz ze swym wychowawcą, dziś już dorośli faceci, którzy jak sami twierdzą grają czystego punk rocka, tyle że po swojemu. I tak trochę jest - proste teksty, wykrzyczane, proste melodie, ale ileż w tym szczerości i zabawy! To im należą się największe brawa.
No i Lao Che. Ale to już czysta magia. Mocne koncerty finałowe mają niesamowitą energię i przy takiej publice rodzi się coś wyjątkowego. Ten koncert właśnie taki był. Nawet bez jakichś wielkich tańców, ale ileż było śpiewania i zadumy nad tymi tekstami.
A potem powrót w nocy i zamykające się oczy nad kierownicą...

3 komentarze: