środa, 29 sierpnia 2018

Uwolnij się, czyli jak się bawić, to nie samemu

Dziś dwie notki, w tym jedna filmowa nowość, kilka zdań z koncertu odkładam na jutro. Postanowiłem jednak napisać notkę o czymś, co dość intensywnie w ostatnich tygodniach znowu pojawiło się w moim życiu. Pierwszy kontakt z escape room miałem ładnych kilka lat temu i wtedy napisałem też jeden krótki wpis na bloga. Jest jednak kłopot aby recenzować, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele i nie psując przyjemności grupom, które chcą przez dany pokój przejść. Ponieważ rzecz polega na rozwiązywania zadań, łamigłówek, każda podpowiedź może potem mocno wpłynąć na łatwiejsze przejście pokoju. W tej chwili na koncie mam już 17 pokoi, chyba 4 z ostatniego tygodnia. Niby niedużo, ale nawet w odwiedzanych pokojach robi to już wrażenie. Nie wpływa to jakoś w znaczący sposób na to, że stałem się ekspertem, wszystko robię z palcem w nosie. Wiem mniej więcej czego się spodziewać, znam pewne schematy, ale przecież twórcy pokoi wciąż szukają nowych pomysłów, by zaskakiwać różnymi rozwiązaniami. To już dawno nie są jedynie kłódki i szyfry, często wykorzystywane są magnesy, lasery, światło...

Wciąż mam sentyment do ekipy Room Escape Warszawa, bo u nich zaczynałem, ale po przejściu kolejnych pokoi z top 20 na lockme, wiem że można sprawić ekipie dużo więcej frajdy. Tu liczy się poziom trudności, ale i klimat pokoju, to w jaki sposób zadania i przedmioty, czy scenografia łączy się z historią w jaką musimy wejść na te 60 (zwykle) minut. Jak dotąd fantastycznie wspominam Zamek Moszna i Komnatę Tajemnic oraz pokój Leonarda chyba najlepszej ekipy warszawskiej, czyli Escapers. Choć są pokoje oceniane dużo wyżej - choćby Wyjścia Awaryjnego to nie zachwyciły mnie one aż tak bardzo.
Dużo tu zależy od tego jak nam poszło, od satysfakcji po zakończeniu, ale i od tego na ile my byliśmy zaangażowani w rozwiązywanie zadań. Jeżeli biernie przyglądaliśmy się temu co robią inni, gubiliśmy się w chaosie i nie mieliśmy orientacji co z czego wynika, trudno wtedy o wielką frajdę. Tu nie chodzi więc jedynie o sam pokój, ale to z kim się bawimy, jak się dogadujemy, czy potrafimy współpracować. Na poziom przyjemności wpływa nawet to gdzie jesteśmy - wyjazdowe pokoje krakowskie np. Combinatora i Lock House, z góry będę oceniał wyżej, bo kojarzą mi się z długim wieczorem, gdzie potem jeszcze obgadywaliśmy sobie zagadki, a nie rozchodziliśmy się do domu jak w Warszawie.
Bywaliśmy już piratami, napadającymi na bank, rabującymi muzeum, opozycjonistami uwięzionymi w schronie atomowym (prawdziwym!), walczącymi z wampirami, więźniami w celi, marynarzami łodzi podwodnej, pasażerami samolotu, policjantami ścigającymi psychopatę... Część tematów widzę w opisach, że się powtarza, ale tu wciąż jest spore pole do popisu. Świadczy o tym np. odwiedzony niedawno pokój Żołnierze Wyklęci zorganizowany przez IPN we współpracy z wymienioną wcześniej ekipą Room Escape. Czy taka zabawa może czegoś uczyć? Wszystko zależy od tego jak zorganizujesz zadania.
Jedni stawiają na naukę i wiedzę, inni zmuszają po prostu do uruchomienia wyobraźni i spostrzegawczości. A inni dodatkowo jeszcze straszą. Przyznam, że  wizyta w Domu Śmierci była dla mnie dość mocnym doświadczeniem. Nigdy wcześniej nie miałem poczucia niepokoju związanego z zamknięciem, wiedziałem co jest elementem gry. Tu niby było podobnie, ale organizatorzy zadbali o to, by zburzyć trochę nasze poczucie komfortu. Polecam dwugodzinne śledztwo na opuszczonej działce w Falenicy jedynie odważnym ekipom.
Nie mam wciąż dość i jeżeli tylko będę miał okazję, wygrzebuję jakieś oszczędności i znowu pędzę do kolejnych pokoi.

Edit: Kolejne pokoje za mną, było trochę zabawy, trochę rozczarowań, ale największą frajdę sprawił mi chyba powrót do firmy od której zaczynałem, czyli ekipy Room Escape. Odwiedziłem jeden z pokoi w ich nowej (już trzeciej) lokalizacji w Warszawie i jak dla mnie to po prostu bomba! Nie jestem fanem mitologii greckiej, ale doceniam klimat, pomysłowość zagadek (ani jednej kłódki!). Po prostu duże WOW!. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz