czwartek, 19 listopada 2015

Hanna Bakuła - Moja firma portretowa. Pierwszy krąg, czyli z humorem o sobie i znanych ludziach

Pada. Zakopane, które po sezonie lubię nawet bardziej niż gdy wypełnia je ten tłum, który w góry przyjeżdża, jakby to było molo w Sopocie, niestety w deszczu jest strasznie smutne. A może to moje zmęczenie. Notka o filmach się tworzy, a póki co z kolejną recenzją Włodek. W tym miesiącu wrzuci chyba więcej tekstów niż ja. W najbliższych dniach znowu będzie kryminalnie. I będzie konkurs!

Kupiłem książkę Hanny Bakuły „Moja firma portretowa. Pierwszy krąg” doskonale znając wcześniejsze utwory artystki, stąd też zdawałem sobie sprawę z tego, czego mogę się spodziewać. Nie zawiodłem się, bowiem znów trafiło mi się dziełko przesycone tym fantastycznym humorem, którym Pani Bakuła czaruje w każdej swojej książce czy nawet wywiadzie. Kobieta niebanalna, nieprzeciętnie inteligentna, wielu talentów, prawdziwy człowiek renesansu. „Moja firma portretowa...” potwierdza wszystkie o niej opinie. Jest... znakomicie!


            Niebywałe, jak wiele siebie odnaleźć można czytając tę obłędną książkę. Kiedy autorka opowiada przezabawną anegdotę o tym, jak to po swojej pierwszej szkolnej próbie malarskiej stała się artystką niedocenioną, która dodatkowo ma nazajutrz przyjść do szkoły z mamusią, widzę siebie z lat szkolnych, w sytuacjach, w których najwierniej oddane podobieństwo oceniane było najgorzej, gdy zdecydowanie mniej udane prace wychwalane były przez „plastyczkę” pod niebiosa...
            W tok wywodu malarskiego Hanna Bakuła wplata też gorzko - ironiczne, a zarazem niezwykle celne opinie na temat świata, w którym żyjemy. Pisze choćby: „Wtedy ceniono osoby zdolne. Teraz mam wątpliwości.”. Przy okazji daje nam niezwykły wykład na temat portretu, skąd się wziął, jakie są jego rodzaje, co robić, by był udany? Dowiadujemy się, jaki typ człowieka maluje się najprzyjemniej i czy obowiązujące dziś kanony piękna są ulubionymi modelami artystki. A wszystko to okraszone wspaniałą galerią prac autorki, z których co jedna – to ciekawsza.
            Czy wiecie na przykład, że mężczyźni robią sobie portrety równie chętnie jak kobiety, tylko wstydzą się tego?  Sporo historii związanych z takimi portretami przytacza autorka, a to opowiadając o niczego nieświadomym prezesie pewnej firmy, wrobionym portret, a to o zamożnym myśliwym, który przez wiele godzin stał ze sztucerem, w kurtce z antylopy i kapeluszu z otokiem z rysia, bo tak chciał siebie zobaczyć na obrazie... No i te cudowne „bomby” co chwilę, w postaci twierdzeń typu: „Portret maluje się łatwo, jak się umie”. Niezłe, prawda?
            Wielką zaletą książki są też plastyczne opisy okoliczności powstania wielu portretów namalowanych przez Panią Bakułę, która ze swadą opowiada o tym, kto był jej ulubionym modelem (a nie, nie powiem, kto to był – musicie sami przeczytać!), kto zaś wymagał większych zabiegów, by obraz uznać można było za udany. O tym, że portretów nie daje się w prezencie przyjaciołom, bo ciąży na tym zdarzeniu pewne fatum, też wcześniej nie wiedziałem. Ileż to się człowiek dowie nowych rzeczy dzięki Pani Bakule! Powszechnie wiadomo, że najlepiej jest obracać się w towarzystwie ludzi od siebie mądrzejszych, więc zawsze i wszędzie chętnie będę czytał książki „Witkacego w spódnicy”. A przy okazji – i mnie zdarzyło się raz w życiu pozować do portretu! W zabawnych zresztą okolicznościach. Jeszcze w czasach studiów – a więc pół życia temu – koleżanka z roku zaproponowała mi, że mnie namaluje. Zdziwiłem się i spytałem się, dlaczego akurat ja! Nie połechtała mojego ego mówiąc, że jestem aż tak przystojny, powiedziała za to, że znają mnie wszyscy i jeśli będzie pokazywała ten portret jako swego rodzaju próbkę, ludzie będą zamawiać kolejne jej prace. Miała rację, więc nie obraziłem się wcale, nawet gdy moja ulubiona pani dydaktyk, postrach uczelni, stwierdziła, że owszem - widziała tę zmazę wiszącą gdzieś na uczelnianym korytarzu... Dziś – z perspektywy czasu – wiem już, ze ktoś, kto potrafi malować portrety, dowiaduje się z rzeczy, których sami nie zauważamy w życiu, prawdy o nas samych. Moja portrecistka powiedziała mi wówczas kilka zdań o mnie – niemal mnie prywatnie nie znając. Okazało się, że z tego, jak układam usta, jak patrzę, wywnioskowała to i owo. Dziś mogę to przyznać – powiedziała to, do czego nawet dziś  nie przyznałbym się pewnie publicznie... A więc: coś w tych portretach jest!

I na zakończenie: książkę zapewne dostanie ode mnie zaraz Mirka, również fanka twórczości Hanny Bakuły. A potem ruszy do ludzi na kolejnych organizowanych przez nas „Półkach do Spółki”. Na które serdecznie zapraszam...
S

1 komentarz:

  1. Świetna recenzja. Hannę B. kojarzę tylko jako telewizyjną - nieco wulgarną skandalistkę. Po tej recenzji mam ochotę sięgnąć po publikację i spróbować zrozumieć tę artystkę, tę osobę.

    OdpowiedzUsuń