czwartek, 26 listopada 2015

Arena szczurów - Marek Krajewski, czyli okrutny, brzydki, zły


Pamiętam dobrze jak wsiąkłem w niesamowity mroczny klimat miasta Breslau w pierwszych powieściach Krajewskiego. Potem był Lwów i komisarz Edward Popielski, ale czas ten sam i nawet kiedyś z Eberhardem Mockiem panowie prowadzili jedną sprawę. To wciąż był świat, który trochę już odszedł w zapomnienie - i te miejsca, i ci ludzie. To budowało klimat na równi z akcją i kryminalną zagadką. Ostatnie trzy książki Marka Krajewskiego tu już trochę inna bajka - nie dość, że część akcji dzieje się w czasach nam współczesnych, to i w retrospekcji nie cofamy się jakoś bardzo daleko. Ma to wpływ na atmosferę tych historii - mam wrażenie, że jest dużo bardziej szaro, brudno, nijako. Postać Popielskiego - dżentelmena starej daty, to jeden z niewielu dowodów na to, że nie wszyscy przy nowej ludowej władzy się do niej dostosowują. On na pewno nie ma zamiaru rezygnować ze swych zasad, z honoru, ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości. W "Arenie szczurów", którą autor domyka cykl i kończy z tym bohaterem, stawia jednak swego bohatera w takiej sytuacji, że chyba nie ma człowieka, którego nu ona nie złamała. To jedna z książek Krajewskiego, gdzie najwięcej jest brutalności, brzydoty i wszelkiego paskudztwa. Mroczną opowieść, którą będzie odkrywać syn komisarza, tak naprawdę trudno nazwać kryminałem. Owszem jest tu pewna zagadka, ale to raczej pewien bonus, który jest potrzebny na początku i na końcu. To co dla wciąga, przeraża, odrzuca i fascynuje to historia zawarta w notatkach, które trafiają do rąk Wacława Remusa. Ojciec, zmagając się z mrocznymi demonami, które targają jego duszę, szuka zrozumienia, usprawiedliwienia i przebaczenia - a syn będzie musiał zdecydować czy mu ich udzieli.
A więc kryminał to? Może psychologiczny, mroczny thriller? Spowiedź? Etyczny rebus i wstrząsające świadectwo cierpienia w czasach, gdy godność ludzka niewiele znaczyła? Wszystko tak naprawdę po trochu.


Sporym zaskoczeniem dla mnie było to, że sprawa od której wszystko się jakby zaczyna - brutalnych gwałtów na kobietach dokonywanych przez jakiegoś zwyrodnialca, który gryzie swoje ofiary i zaraża je paciorkowcem, okazuje się jedynie wstępem do zupełnie innej historii. Śledztwo, które zostaje przerwane, okazuje się pułapką, zejściem do ostatniego kręgu piekieł, gdy już traci się wszelką nadzieję. Ilość okrucieństwa, która tu jest zawarta, różnego rodzaju tortur (również psychicznych) pewnie nie dla każdego będzie do strawienia. W tym wszystkim jednak nie chodzi jedynie o epatowanie brudem, krwią i innymi płynami ustrojowymi, ale raczej o pokazanie jak trudną walkę trzeba podjąć by się nie poddać - z ciałem, z umysłem, z lękami. Ileż granic musi pokonać główny bohater, by nie zginąć od razu. I wciąż zadaje sobie pytanie - a może lepiej by mi było zginąć?  

To lektura na pewno mocna, może nie dla każdego. Warto jednak docenić jej klimat i to w jaki sposób udało się wpleść dramatyczne wydarzenia jednostek w ciekawy opis rzeczywistości lat tuż po wojnie na Pomorzu Zachodnim. Armia Radziecka, milicja, nowe porządki, ukrywające się po lasach bandy, ludzie kryjący się po domach, donosicielstwo, bezprawie, Niemcy jak niewolnicy... Sporo tu takich smaczków i Darłowo pewnie na jakiś czas stanie się celem wycieczek ludzi, którzy będą szukali śladów tych czasów. Krajewski ma talent do takich rzeczy - tyle samo miejsca poświęca akcji, jak i temu by miała ona tło. Kreśli ciekawe portrety postaci, buduje nastrój, przeraża, tak, że czasem po takiej lekturze ciężko się otrząsnąć, wrócić do rzeczywiści.
To książka, która trochę zmusza do zmierzenia się ze złem, z jego naturą. Z lękami. I z ważnym pytaniem - czy można dla ocalenia własnego życia, zabić niewinnych ludzi? Czy w naszych oczach Popielski będzie bohaterem czy zwykłym draniem i mordercą?

Egzemplarz do recenzji otrzymany od EMPIKu - wielkie dzięki. Jak to mam w zwyczaju przekazuję go dalej.


2 komentarze:

  1. Na temat Krajewskiego już się chyba u Ciebie wypowiadałem. Książki o Mocku uczyniły ze mnie wiernego fana pana Marka, były fascynujące, miały tyle smaczków - po prostu rarytas dla kogoś, kto się nie boi mocnych wrażeń w czasie lektury. Opowieści o Popielskim też mnie wciągnęły, w pewnym momencie jednak zaczęły nużyć. Myślę, że temat się zwyczajnie wyczerpał. Nie powiem, że ostatnią powieść Krajewskiego czytałem bez przyjemności albo tylko z przyzwyczajenie, ale nie powiem też, że będę szczególnie tęsknił za nowymi odsłonami przygód Popielskiego. Z większą przyjemnością wrócę raczej do przedwojennego Breslau.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam trochę podobnie - najbardziej lubię Mocka, Popielski raczej ten Lwowski, choć tu już jest trochę inaczej. Te trzy ostatnie to trochę takie domykanie cyklu, dobrze napisane, trudno się czepiać, ale mimo wszystko czegoś ciut im brakuje

      Usuń