smierc_pieknych_saren_proj.jpg)
Byłem bardzo ciekaw jak też uda się przenieść powieść Oty Pavla na deski teatru. I szczerze - tak jak nie lubię nowoczesności w teatrze, zabawy nawiązaniami do współczesności, eksperymentowania, tak tu muszę przyznać, że kupuję to w całości. Niepotrzebna jest wielka scenografia, kolejne sceny w prosty sposób są oddzielane od siebie symboliczną zasłoną, odwróceniem uwagi w drugą stronę (mała scena i publiczność siedzi po bokach jak na meczu tenisowym), a kostiumy i gra aktorska wystarczają by skupić na sobie naszą uwagę. A jak jeszcze dodam do tego, że w przedstawienie zgrabnie wpleciono piosenki kochanego przez mnie Jaromira Nohavicy, nie dziwcie się, że byłem bardziej niż ukontentowany.

Spektakl podzielony jest jakby na trzy części: najbardziej lekką i zabawną - przedwojenną, potem robi się dramatycznie po wkroczeniu Niemców i ich porządków do Czech, a trzecia część, choć nie pozbawiona elementów satyry na nowy ustrój i jego pachołków, zawiera w sobie też dużo goryczy. Po doświadczeniach Holocaustu, każdy przejaw antysemityzmu, wytykanie palcami, musiało boleć podwójnie.
Oczywiście jest też warstwa symboliczna - to opowieść o tym jak zwariowany był ten XX wiek, jak trudno było w nim zachować zdrowy rozsądek i pogodę ducha. Nawet największy optymista w obliczu grozy potrafi zadrżeć i zagubić wiarę w ludzkość. Nadzieja zamienia się wtedy w determinację, by przynajmniej zrobić wszystko, by przetrwali najbliżsi. Dlatego te sceny z polowania, z podjęcia próby zdobycia mięsa (choć jest to zakazane), by synowie zabierani do obozu koncentracyjnego mogli się przed wyjazdem najeść do syta, są naprawdę poruszające.
Symboliczne jest też łóżko szpitalne, na którym spektakl się zaczyna, skąd główny bohater wstaje i zaczyna swą opowieść. Od razu przypomina się to w jaki sposób ta książka w ogóle ujrzała światło dzienne (jako terapia zalecana przez psychiatrów)...
Życie jest takie piękne i tak chciałoby się czerpać z niego pełnymi garściami, a tu wciąż pojawiają się ludzie, którzy to wszystko chcą zagarnąć tylko dla siebie, wprowadzają podziały, nienawiść, napuszczają jednych na drugich. Radość i szczęście są tak nietrwałe, tak kruche, że czasem samo sięgnięcie po nie paraliżuje strachem - czy będę miał siłę by je utrzymać, ochronić? Czy będę miał tyle siły co ojciec?
W "Śmierci pięknych saren" w reżyserii Jana Szurmieja udało się uchwycić wszystko to co charakteryzuje tę powieść - jest zarazem zabawna, wzruszająca, pogodna, pełna nostalgii i opowiada o życiu tak, że czujemy w tym jakąś dużo mądrość.
Na szczególne moje brawa zasłużył Henryk Rajfer za rolę ojca (choć wyobrażałem sobie tę postać jako ciut młodszą, może spowodował to film) i śpiewające panie: Monika Chrząstowska i Ewa Tucholska.
PS Choć mała scena daje zupełnie inne warunki przestrzenne do gry, bliskość z widzem, warto chyba jednak pomyśleć nad przeniesieniem tego do większego pomieszczenia - choćby ze względu na komfort widza i większą dostępność przedstawienia.
Więcej fotek i informacje o spektaklu w linku na górze tekstu.
Czytałam wieki temu i nie pamiętam nic. Chętnie bym sobie tę historię przypomniała w teatrze. :)
OdpowiedzUsuńpolecam!
Usuń