czwartek, 8 października 2015

Pod elektrycznymi chmurami, czyli dokąd to wszystko zmierza

No i już wiadomo co dopisać do planów czytelniczych, prawda? Nadrobić zaległości z Aleksijowicz :) Ale przy okazji tych klimatów rosyjsko-białoruskich, przypomniało mi się, że nie było jeszcze u mnie notki na temat nowego filmu Aleksieja Germana Jr. No to nadrabiamy. Produkcja, w której przy sporych trudnościach z dokończeniem, pomagały Polska i Ukraina, w kinach już od kilku dni. Ale raczej w kinach studyjnych i od razu warto zastrzec, że to obraz raczej dla smakoszy rzeczy wytrawnych. Nawet na polskiej premierze niestety znalazło się kilka osób, dla których zdaje się, że wysiłek intelektualny i odrobina otwartości na trochę inny wymiar opowieści, okazały się niemożliwe do osiągnięcia. Cóż. I tak dobrze, że nie przyszli z popcornem. 

To film, w którym warstwa plastyczna i obraz są równie ważne jak i sama fabuła. Gdyby brać na logikę poszczególne części (7 mini opowieści) i szukać między nimi powiązań, mogłoby być trudno. Ale warto spróbować po prostu wszystko chłonąć, a potem spróbować sobie różne klocki ułożyć.
 
photo.titleNiby rzecz dzieje się w nieodległej przyszłości (2017), ale chwilami ma się wrażenie, że to prawie Sci-Fi, jakaś katastroficzna wizja przyszłości, mieszanka ruin i niedokończonych budowli. Nie zobaczymy tu normalnego rytmu życia, większość bohaterów tkwi jakby w zawieszeniu, w oderwaniu od innych. W tej pustce, mijaniu się, samotności jeszcze mocniej wybrzmiewa jakaś dziwna nostalgia i smutek tego filmu. I choć można tu doszukać się scen, które jakoś możemy odnieść do sytuacji polityczno-społecznej we współczesnej Rosji, to dla mnie to raczej poetycka wizja nie tyle konkretnego miejsca, co po prostu współczesnego społeczeństwa. Pełnego frustracji, niepewnego przyszłości, bez stałych fundamentów, zasad. Przeszłość dawała pewność różnych rzeczy, ale została zniszczona, a teraźniejszość jest pełna chaosu, w której tylko silni i bogaci wydają się radzić sobie dobrze (ale to też złudzenie, bo szybko może to zniknąć).
Moje skojarzenia szły raczej nie w stronę nie Tarkowskiego co Anderssona, o którym już kilka razy pisałem. 
Gorzkie to i trochę surrealistyczne. Prawdę mówiąc dużo bardziej podobał mi się Lewiatan czy choćby Durak, o którym pisałem po Wiośnie Filmów. One może trochę łopatologicznie, ale dużo bardziej wprost stawiały diagnozę tego, że dusza rosyjska zapadła zdaje się na jakaś dziwną chorobę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz