niedziela, 11 października 2015

Roger Waters The Wall, czyli sentymentalnie i antywojennie

roger3Dziś wieczorem wszyscy kibicują, to może i ja zdążę napisać przed meczem. I znowu Multikino. Staję się tam chyba częstym gościem. Ale to fajna sprawa jeżeli po pracy czekając na jakieś wydarzenie (jak w tym przypadku koncert) mogę spokojnie wybrać sobie jeszcze jakiś film i to mając ileś do wyboru (wybrałem Praktykanta i napiszę lada dzień). 
The Wall - któż nie zna tej płyty. Genialny film i świetna muza. Co prawda chyba raczej dla starszych pokoleń (moje jeszcze się łapie), ale może i młodzi złapią bakcyla. Trasa koncertowa i widowisko multimedialne jakie przygotował Roger Waters daje nadzieję, że kolejne pokolenia poznają tę muzę. I oto teraz dodatkowo artysta wyreżyserował film, w którym fragmenty koncertów obudował jeszcze różnymi dość osobistymi komentarzami i scenami (podróż do miejsca gdzie zginął jego ojciec). Dzięki temu mam wrażenie zmienia się trochę odbiór tego materiału - podkreślony jest przede wszystkim jego antywojenny, antyprzemocowy charakter, w dodatku tak jakby większość materiału była inspirowana właśnie rodzinną traumą Watersa (najpierw dziadek w pierwszej wojnie, potem ojciec w drugiej).




Wszystkie inne wątki, te bardziej psychologiczne, zagubienie jednostki w masie, nie radzenie sobie z presją, samotność, używki, trochę schodzą na drugi plan. Nawet wizualnie podkreślane są te militarne odniesienia albo ofiary różnych konfliktów. Zostają teksty. Ale może to i dobrze. Może ktoś dzięki temu sięgnie po samą płytę, po film i będzie odkrywał kolejne warstwy.
Koncert to uczta zarówno dla uszu jak i oczu. Nie byłem na koncertach w Polsce, ale mam wrażenie, że u nas nie było aż tak wielkich instalacji. Tu scena jest jedynie malutkim fragmentem olbrzymiej sceny, która ciągnie się przez prawie całą długość stadionu. Na tym murze, który najpierw jest budowany, aby potem symbolicznie runąć, wyświetlane są zbliżenie muzyków, ale i obrazy, wizualizacje, które są niesamowitym dopełnieniem tego co słyszymy. Nawet przez jakiś czas w ogóle nie widzimy muzyków, bo wszyscy znikają za "cegłami" i grają nie widziani przez publiczność.
Coś niesamowitego.   
Choć skład nie ten sam, Waters zebrał nowy zespół, to Dave Kilminster (niesamowite solówki na gitarze) grają to właśnie tak jak powinno to być zagrane. Bez specjalnego wydziwiania, kombinacji. Po prostu The Wall. Ciary chodzą. I aż żal, że ten materiał muzyczny, można go spokojnie nazwać wielkim show, nie trwa dłużej albo jeszcze lepiej, że nie możemy tam być na żywo. Trochę nużą sceny gadane, ale koncert genialny. Może za mało widać i słychać publiczność, ale za to możemy się cieszyć widokiem muzyków z bliska. Jak będziecie mieli okazję - zobaczcie na wielkim ekranie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz