sobota, 11 września 2021

Zaginiona - Andrzej Pilipiuk, czyli autor i gadający szczaw

Kończę przygodę z serią o kuzynkach Kruszewskich. Książka napisana spory czas po trylogii trochę zaskakuje, mam wrażenie, że jest trochę nierówna - należy oceniać po prostu oba opowiadania, które ją tworzą osobno. O ile pierwszy tekst ma ciekawy pomysł, to w drugim choć mamy typowy dla Pilipiuka miszmasz (hitlerowcy, alchemia, historia, muzyka, duchy), to już połączenie tego jest trochę na siłę. Nie ukrywam tego, że gdyby całość dotyczyła zaginionego lądu, który skrywany przed oczami niepowołanych był schronieniem dla bogatej cywilizacji, moja ocena byłaby wyższa, a tak w dwóch trzecich przeżyłem rozczarowanie, że ciekawa historia została przerwana.
Zaznaczmy kilka różnic: nie ma Moniki, nie ma dużych wątków pobocznych, czyli tego co w serii dominowało, najpierw co prawda pojawia się trochę postaci, które szukają drogi na wyspę i proszą o pomoc kuzynki, ale w drugim opowiadaniu skupieni jesteśmy tylko na obu paniach i próbach wykonania dziwnego zadania, czyli odczarowania młodej dziewczyny, która znalazła skrzypce sprzed lat.


Nie ma już tyle miejsca na nerdowskie detale, ale Pilipiuk dalej bawi się podobnymi elementami, czyli ma zamiłowanie do rękodzieła, rzemiosła sprzed lat i to ono często prowadzi do jako trop do odkrycia jakichś tajemnic. Trochę żałuję, że wątki zarysowane w poprzednich tomach tym razem poszły do kosza (nauczanie i prowadzenie folwarku), że niby są nieaktualne - ale czemu? Na pierwszy plan wysuwa się zaś melancholia Stanisławy, która niby widząc ślady choroby, popada w dziwny stan. Od Katarzyny zależy więc tym razem czy ją zmobilizuje do działania i natchnie nadzieją.
Gdyby nie długość "Zaginionej" czyli pierwszego z opowiadań, no i bohaterek, te teksty spokojnie mogłyby się znaleźć w kolejnym składaku jakich Pilipiuk wydał już sporo. Ja zawsze wypatruję w nich tych mroczniejszych, historycznych, jak o Skórzewskim, a te rozrywkowe wypuszczam jakoś szybko z głowy. Tak i tu "Czarne skrzypce", choć nie są z gatunku komicznych (bo i takie pisze autor), jakoś mnie do siebie nie przekonały, są zbyt przekombinowane, a to co w nich ciekawego (ślady po tajemniczych projektach niemieckich) to jedynie tło. Niby czyta się lekko i miło było znowu spotkać się z Kruszewskimi, ale bez Moniki i Sędziwoja to jakby nie to samo, nie ma już humoru, lekkości.
bie niebezpieczeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz