piątek, 24 września 2021

Przypadkowy przechodzień, czyli bogatemu wolno więcej

Nie wiem czy też macie podobnie, ale po pierwszym zachłyśnięciu się ofertą Netflixa, mam wrażenie, że coraz mniej tam widzę ciekawych dla siebie rzeczy. Albo trafiam na takie, które może i ogląda się z przyjemnością, ale potem jeszcze szybciej zapomina. Jak choćby właśnie Przypadkowy przechodzień, rzecz może i z potencjałem, który jednak potem się jakoś rozmywa.
Co zrobisz jeżeli podczas włamania się do czyjegoś domu, natrafisz na coś niepokojącego, na dowód na to, że dochodzi tam do złamania prawa? Przecież nie pójdziesz na policję, bo sam dostałeś się tam bezprawnie. I nikt nie będzie Cię słuchał, że nic nie kradniesz, że to jedynie gest obywatelskiego sprzeciwu wobec nierówności społecznych i separowania się bogatych od reszty ludzi. Wpadasz, malujesz graffiti, żeby zagrać im na nosie, udowodnić że alarmy i zabezpieczenia ich nie chronią, a potem znikasz. Ale jak w takim razie udowodnić twoje podejrzenia? Może wejść tam jeszcze raz? Może anonimowo podrzucić jakiś donos?To drugie rodzi jedynie frustrację, bo bogaci, a szczególnie politycy, mają tylu znajomych, że policja może im naskoczyć, raczej szybko będą przepraszać za bycie natrętem i jakiekolwiek podejrzenia. Są równi i są równiejsi. A więc może to pierwsze rozwiązanie? Jak się okazuje to jednak spore ryzyko, bo przecież pierwsza wizyta mogła zostawić jakiś ślad i może na ciebie czekać już pułapka... Wejdziesz i możesz mieć problem z wyjściem. Kto przyjdzie na ratunek? Intruz zawsze będzie na pozycji przegranej, bo można oskarżyć go o włamanie, a dowody własnej winy można przecież usunąć.
Trochę drażni mało realistyczne zachowanie bohaterów, przez co pazur scenariusza zdecydowanie na tym traci - ani to super thriller, ani też jakiś zaskakujący komentarz społeczny. Raczej trochę klisz i średnio wykorzystany pomysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz