poniedziałek, 13 września 2021

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle - Stuart Turton, czyli dopóki nie rozwiążesz zagadki

Notka numer 3909 i choć w głowie miałem już notkę krajoznawczą, podsumowującą mój mały wypad w góry, napiszę ją już po powrocie, porządkując trochę zdjęcia i wrażenia.
A dziś kolejny kryminał. Książka, o której było bardzo głośno, zachwytów co nie miara, a ja jestem raczej sceptyczny. Retro uwielbiam i nawet nie potrzebuję specjalnie wielkiej akcji, byle intryga była ciekawa, tu jednak mocno przekombinowano z wątkiem, który nazwijmy na nasze potrzeby "paranormalnym".
Niczym w powieści szkatułkowej mamy różne fragmenciki, masę opowieści, które musimy złożyć, próbując oddzielić prawdę od kłamstwa. Tyle że to wszystko przeżywa jedna osoba, przechodząc przez różne wcielenia, krążąc niczym w zamkniętym kręgu i to niejeden raz.


Gdzie tu klimat i zagadka rodem z Christie, która często jest cytowana przy okazji recenzji tej pozycji? Toż to nędzna namiastka prawdziwej intrygi, skoro trzeba było posiłkować się jakimiś rozwiązaniami rodem z fantasy, czy religijnych broszurek o karze i winie. Czyściec niczym więzienie wirtualne, gdzie trzeba rozwiązywać zagadki kryminalne? Przecież to dla miłośników gatunku żadna kara, a rozkosz. A jeżeli nie ma syndromu Dnia świstaka, czyli nie ma frustracji, że wszystko się pamięta i trzeba przeżywać na nowo, to i czym się przejmować. Podkręcanie napięcia, że niby to rywalizacja, dla mnie jakoś nie podniosło temperatury.
Owszem - miałem frajdę z tego jak bohater próbuje radzić sobie w ciałach, które nie zawsze były chętne do współpracy, jak zostawia wskazówki dla siebie w kolejnych wcieleniach. No i może klimat, te podziały klasowe, zasady, ambicje i zawiedzione szanse... Natomiast główny ciężar, czyli śledztwo, które powinno nas emocjonować, najpierw grzęźnie w zawiłościach, a gdy już widzimy je w okazałości, okazuje się dość żałosne. I teraz już rozumiem, dlaczego trzeba było je przykryć tymi niesamowitościami rodem z bajek. Tajemniczy przybysz musi ci pomóc człowieczku, bo sam byś niewiele wykombinował.  Dla mnie w tym ani wielkiego napięcia nie było, ani mroku, który mi obiecywano, a powtórzenia raczej męczą, choć dla wielu pewnie będą szansą na ułożenie sobie tej historii w prawidłowy sposób. Ot, średniawka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz